Sapowice Tiemanów - cz. 1
- Napisane przez Izabela Wielicka
- wielkość czcionki Zmniejsz czcionkę Powiększ czcionkę
- Wydrukuj Email
- 10 Komentarzy
30 km od Poznania w kierunku Zielonej Góry, na wschodnim brzegu Jeziora Strykowskiego, leży wieś Sapowice - miejscowość niewielka, cicha i spokojna. Po likwidacji, funkcjonującego tu w okresie PRL, Państwowego Gospodarstwa Rolnego, życie tu jeszcze bardziej zwolniło bieg.
Genius loci
W Sapowicach - wzdłuż linii brzegowej, długiego na 12 km i wyglądającego niemal jak rzeka, jeziora - ciągną się działki rekreacyjne z małymi i wypieszczonymi przez swych właścicieli domkami. Wieś stała się miejscem letniskowym, ale zdecydowanie różni się od typowych wczasowisk. Nie słychać tu głośnej muzyki i zgiełku wczasowiczów, a w powietrzu nie czuje się zapachu frytek. Nie ma tutaj także hałaśliwej i przepełnionej plaży. Większość letników ma bowiem własny dostęp do linii brzegowej. Kto tęskni za ciszą, przestrzenią, spokojem, śpiewem skowronka i zapachem pól, tego Sapowice na pewno urzekną.
To jednak nie wszystko. Jest tu - w Sapowicach - pewne niezwykłe miejsce. Przy głównej ulicy, przebiegającej przez wieś, stoją stare, murowane filary z piękną kutą bramą.
Brama prowadzi do dziewiętnastowiecznego pałacu otoczonego pięciohektarowym parkiem. Eklektyczny pałacyk nie jest zbyt okazały ani wyszukany. Nie zdobią go też wysublimowane detale architektoniczne. Pałac posiada jednak ciekawą bryłę. Część główna budynku - środkowa - jest parterowa. Skrzydła pałacu są natomiast dwukondygnacyjne, zwieńczone tympanonami i tworzą coś na kształt symetrycznych wieżyczek. Budynek pałacu jest dość skromny, ale jednocześnie niezwykle gustowny i elegancki.
Po przekroczeniu bramy - widok frontu jasnego pałacowego budynku w otoczeniu ciemnozielonych, potężnych drzew: platanów, grabów, dębów, lip, buków, jesionów, kasztanowców i, rzadko spotykanych, topól balsamicznych - robi ogromne wrażenie. Wkroczenie do tej zielonej enklawy, gdzie słońce przedziera się wąskimi promieniami przez konary monumentalnych drzew niczym przez szkła witraży i gdzie słychać wyłącznie świergot ptaków, budzi uczucia podobne do tych, które odczuwamy odwiedzając stare kościoły. Ma się już świadomość, że jest się w innym - lepszym - świecie.
Prawdziwą magię tego miejsca odczujemy jednak po drugiej stronie budynku. Każdy, kto znajdzie się tu po raz pierwszy musi choć na chwilę przystanąć. Widok lśniącego jeziora, na którego brzegu usytuowano pałac, po prostu zniewala. Nasuwa się jedna myśl - genius loci.
Genius w mitologii rzymskiej oznaczał ducha opiekuńczego człowieka lub miejsca, nad którym czuwał i którego ochraniał. To on stanowił o specyfice jakiegoś domostwa czy miejscowości - dawał mu “duszę”. Stąd też wziął się łaciński zwrot genius loci, czyli - duch miejsca. Jest to coś, co jest nieuchwytne, lecz odczuwalne - zawarte w murach, przestrzeniach i ludziach, którzy je wypełniają swoim życiem. Sapowice z całą pewnością to “coś” posiadają.
Pałac
Pierwsze informacje na temat pałacu w Sapowicach, do jakich udało się dotrzeć, pochodzą ze sprawozdania z wizytacji prywatnych i publicznych kaplic, którą w 1784 roku przeprowadził archidiakon poznański - Stanisław Rudzyński. Wówczas to właścicielem Sapowic był Maciej Skałkowski. Miał on w swojej posiadłości prywatną kaplicę, przeznaczoną wyłącznie dla dworu. Nabożeństwa odprawiał w niej, na podstawie trzyletniej umowy, kapłan z klasztoru oo. Reformatów w Woźnikach. Prawdopodobnie kolejnym właścicielem Sapowic była rodzina Krzyżańskich herbu Juńczyk.
W latach 80. XIX wieku Sapowice były już w posiadaniu Niemca o nazwisku Eberth. Posiadłość podzielono wówczas na dwie części - wieś gospodarską, która zachowała nazwę Sapowice, oraz część objętą rządami Carla Ebertha, która od jego nazwiska przyjęła nazwę Eberthardslust.
W 1881 r. ukazała się w “Gońcu Wielkopolskim” relacja korespondenta “z pod Stęszewa”, który z wielkim niepokojem donosił:
“(…) zapisać tu należy i stratę inną, która nas tu równocześnie prawie spotkała, a więc nas dotyka i boli, gdyż na ducha naszego wpływa upokarzająco. Patrz, jakie otoczenie jest miasta naszego dzisiaj, przypatrz się posiadłościom ziemskim, a widzisz Rosnowo (alias Marienberg), Trzcielin, Sapowice (alias Eberhardtlust), Strykowo, Jeziórki. Modne już nie w naszych rękach. Oblegli nas innoplemieńcy i ciężką artyleryją biją na polski przemysł (…)”.
W 1888 r. Eberth sprzedał Sapowice, które znów stały się własnością “obcego”. Jakże nieufnie i niechętnie musieli więc wyglądać nowego właściciela sapowiczanie.
Tęcza nad Sapowicami, czyli Arnold i Adele
Nowym właścicielem Sapowic został Belg - Arnold Tieman. Od pewnego czasu już przebywał w Wielkopolsce i poznawał tajniki rolnictwa w tutejszych majątkach. Ojciec kupił mu Sapowice, by pomóc synowi się usamodzielnić. Majątek nabyto okazyjnie. Na cenę na pewno miał wpływ stan gospodarstwa - budynki gospodarcze i mieszkalne dla wiejskich pracowników były bardzo zniszczone.
Arnold Tieman okazał się dobrym gospodarzem i szybko zaprowadził własne porządki. Wybudował we wsi nowe budynki dla robotników. Zarobione na uprawie buraków cukrowych pieniądze zainwestował w istniejący już budynek krochmalni, wyposażając ją w nowoczesne maszyny. Produkcja skrobi ruszyła pełną parą. Tieman zbudował również szopę i stajnię dla koni. Uruchomił pompę, dzięki której ludność Sapowic, a nawet innych wsi, miała dostęp do dobrej i świeżej wody. Podłączył prąd do wszystkich stajni i pałacu, który także poddany został gruntownej renowacji. W budynku zainstalowano bieżącą wodę. Do wschodniego skrzydła Tieman dobudował pierwsze i drugie piętro. Budynek zyskał teraz symetryczny i harmonijny kształt, który zachował się do dzisiejszego dnia.
Malownicze położenie domostwa nad samym jeziorem musiało podobać się żonie Arnolda. Adele Schmid-Kreglinger pochodziła z bardzo znanej i zamożnej belgijskiej rodziny, trudniącej się bankowością i handlem. I ona i Arnold urodzili się w Antwerpii. Tu także, w 1890 r. pobrali się. Choć mieli różne charaktery, stanowili wspaniałą parę.
Adele była osobą bardzo ciepłą, trochę nostalgiczną, lubiła wspominać. Była cierpliwa i spokojna. Nigdy nie narzekała i nie unosiła się.
Arnold był natomiast bardzo energicznym, żywiołowym człowiekiem. Lubił żarty, kawały, kipiał humorem. Miał bardzo cięty dowcip - bywał nawet rubaszny. Ludzie ze wsi uwielbiali go i bardzo szanowali. Nie tylko dawał im pracę, ale stwarzał godziwe dla niej warunki. Wszelkie należności wypłacał terminowo. Z pewnością też na ich sympatię do Arnolda miało wpływ jego specyficzne poczucie humoru.
Arnold Tieman zaangażował się bardzo w wybudowanie szkoły dla miejscowych dzieci. Dotąd uczęszczały one do szkoły w Słupi, leżącej po drugiej stronie jeziora. Uczniowie z Sapowic przeprawiali się przez jezioro, by skrócić sobie drogę do szkoły, co było bardzo niebezpieczne. Otwarcie szkoły 1 października 1894 r. w Sapowicach było prawdziwym dobrodziejstwem dla tutejszych dzieci i ich rodziców. Tiemanowie przez całe życie wspierali szkołę. Arnold Tieman był przewodniczącym szkolnej rady, pomagał szkole finansowo i dostarczał materiały budowlane na jej rozbudowę. Podarował nawet szkole pół morgi ziemi z przeznaczeniem na boisko szkolne. Adele natomiast organizowała dla uczniów świąteczne spotkania w szkole, gwiazdkowe podarunki i słodycze.
Choć Tiemanowie byli ewangelikami, w dodatku z innego kraju, mieli ogromny szacunek do miejscowych ludzi - do polskiego wyznania i tutejszych zwyczajów. Od samego początku wpajali te wartości swoim dzieciom. Mieli trzech synów: Waltera, Wernera i Alfreda. Chłopcy nie chodzili do szkoły w Sapowicach. Ich edukacją zajęli się prywatni nauczyciele. Mieli jednak kontakt z miejscowymi dziećmi. Własnoręcznie przygotowywali świąteczne prezenty dla sapowickich uczniów i wzrastali w szacunku dla miejscowych tradycji.
W 1909 r. Sapowice dotknęła epidemia szkarlatyny. Nieszczęście nie ominęło mieszkańców pałacu. Na skutek tej choroby zmarł ich najstarszy syn - Walter. Miał wówczas 16 lat. Był to ogromny cios dla rodziny Tiemanów. W miejscu, gdzie ziemia nie była urodzajna, Arnold Tieman zasadził w 1884 r. niewielki lasek. Tam właśnie postanowił pochować Waltera.
W kronice szkolnej, prowadzonej przez miejscowego nauczyciela, zapisano: „Jego grobowiec jest murowany i opatrzony bramą wejściową. U węzgłowia ustawiono duży cokół z granitu z figurą anioła mającą symbolizować zmartwychwstanie. Nagrobek, okolony bluszczem, zdobi czarna marmurowa tablica z nazwiskiem, datą urodzin i śmierci. Trawa, róże i lobelie nadają dostojny wygląd najbliższemu otoczeniu mogiły. Teren obejmujący około 20 m˛ otoczony został wysokim ogrodzeniem, ma on służyć jako miejsce pochówku dla członków rodziny Tieman.”
Mówi się, że ojczyzna jest tam, gdzie mogiły naszych bliskich. Śmierć i pogrzeb syna musiały jeszcze bardziej przywiązać Tiemanów do tego niewielkiego kawałka Polski. Po I wojnie światowej małżeństwo przyjęło obywatelstwo polskie.
Arnolda i Adele łączyła miłość do przyrody. Kochali rośliny i zwierzęta. Założyli wspaniały ogród i warzywnik. Mieli też szklarnie. Arnold hodował drzewa owocowe, winogrona, maliny, truskawki i orzechy laskowe. Dbał również, by w ogrodzie było mnóstwo kwiatów. Prócz zwierząt hodowlanych i koni, każde z nich miało własnego czworonożnego pupila. Ulubieńcem Adele był czarny kot angora o imieniu Dinkie. Wiosną i latem, zamykany był w specjalnej klatce, żeby nie niepokoił ptaków. Arnold rozpieszczał psa Nellie - małego i hałaśliwego pinczera. Oboje lubili drzewa i ptaki. Kiedy byli już starsi, stanowili bardzo osobliwy i piękny duet. Arnold miał kłopoty ze słuchem. Nosił aparaty słuchowe, które niestety z różnym skutkiem mu pomagały. Kiedy przechadzali się więc po parku, Adele - która świetnie rozpoznawała głosy ptaków - chętnie zdawała mężowi relacje z ptasich koncertów. Sama natomiast miała słaby wzrok, dlatego Arnold opowiadał żonie, co widzi i komentował zaszłe w obejściu zmiany. W ten sposób cudownie się uzupełniali. Zwykle rozmawiali ze sobą po francusku, wspominając czasy swojej młodości.
Drugie pokolenie, czyli Alfred i Ilsa
Przyszedł czas, że i Alfred i Werner - synowie Tiemanów - założyli własne rodziny. Obaj ożenili się z Niemkami. Werner poślubił Margaret von Lewiński, z którą zamieszkał w pobliskim Strykowie. Wybranką Alfreda została Ilsa von Beyme z Porażyna - z majątku Eichenhorst.
Po ślubie, który odbył się 26 listopada 1926 r., Alfred i Ilsa postanowili zamieszkać w Sapowicach. Dla nich właśnie Arnold Tieman wybudował piękną willę w podmiejskim stylu, stojącą około 150 metrów od pałacu. Ten niezwykle urokliwy i zgrabny budynek składał się z: salonu, pokoju dla pań (tzw. “Damen Zimmer“) i jadalni na parterze oraz trzech sypialni znajdujących się na piętrze. W domu była również toaleta i łazienka. W piwnicy były pokoje dla służby - kucharki i pokojówki oraz pomieszczenia gospodarcze: kuchnia, spiżarnia, pralnia i składzik na opał. Niezwykle piękną stolarkę willi wykonał miejscowy stolarz - Nowak.
Gospodarka Arnolda Tiemana sprawiła, że majątek był w bardzo dobrej kondycji. Jednak w czasie I wojny światowej, nieco podupadł. Młody Tieman - Alfred - powołany został do wojska. Arnold zaś chorował i zaczął leczyć się za granicą, zostawiając Sapowice w rękach niezbyt kompetentnego polskiego administratora. Jego zaniedbania przyniosły niestety przykre konsekwencje. Alfred, który po powrocie z frontu przejął zarządzanie majątkiem od ojca, miał więc pełne ręce roboty. Alfred zawsze chciał iść w ślady rodzica. Z tą myślą uczył się wcześniej rolnictwa w Polsce i w Niemczech. Okazało się, że świetnie sobie radził w majątku, kontynuując rządy Arnolda.
W księdze adresowej gospodarstw rolnych z 1926 r. podano, że sapowicki majątek, wraz z folwarkiem Antonin, liczył 620 hektarów. Samej ziemi uprawnej mieli Tiemanowie aż 591 ha. Łąki i pastwiska zajmowały 10 ha. Drugie tyle to lasy. W rubryce „czysty dochód gruntowy w talarach” wpisano: 1865. Nadal działała krochmalnia, która funkcjonowała sezonowo - od jesieni do wczesnej wiosny. W gospodarstwie było 100 dojnych krów, świnie i konie.
Na miejscu była kuźnia i sklep. Arnold i Alfred gospodarowali oszczędnie i starali się stale inwestować w gospodarstwo. Żyli jednak dostatnio, wygodnie i nowocześnie.
Prócz pięknego ogrodu ze szklarnią, w majątku był kort tenisowy. Na brzegu jeziora stało drewniane molo. Tiemanowie mieli dwie łodzie, z których korzystali latem. Zimowe dni urozmaicały im przejażdżki pięknymi, sześcioosobowymi saniami, do których zaprzęgano dwa konie. Mieli także kilka powozów i bryczek na różne okazje oraz samochody. Czarny Chevrolet należał do Arnolda i Adele. Alfred i Ilsa mieli Hansę - sportowy kabriolet. W majątku była też linia telefoniczna. Życie Tiemanów było bardzo pracowite, ale i wygodne. Dbali o rozwój majątku, ale i o własny wypoczynek. Urządzali polowania i przyjęcia. Utrzymywali rozliczne kontakty, m.in. z Czapskimi z Modrza, Mościckimi z Wronczyna, z rodziną von Inffland ze Skrzynek. Wyjeżdżali odpocząć nad morze i w góry. Wybierali się również w zagraniczne podróże.
Alfred Tieman dbał również o rozrywkę dla swoich pracowników. Bardzo hucznie świętowano np. dożynki. W powozowni urządzano z tej okazji wiejską zabawę z muzyką i tańcami. Pierwszy taniec należał do Ilsy i Alfreda, którzy mazurkiem rozpoczynali potańcówkę. Jak to zwykle na wiejskich zabawach bywa, nieraz dochodziło do przykrych incydentów i bójek. Jednego roku, w trakcie takiej bijatyki, doszło do zabójstwa, o czym donosiła wielkopolska prasa. Dlatego Alfred, coraz większą uwagę przykładał do zapewnienia ochrony kolejnych imprez. Jego pracownicy kochali go bardzo, tak samo jak starszego pana. Co roku podczas dożynek wiwatowali na cześć swoich chlebodawców oraz ofiarowywali im wieńce dożynkowe, które później zdobiły korytarze pałacu i villi.
Ilsa Tieman urodziła czworo dzieci. Jedno zmarło tuż po porodzie - w 1941 r. Za to synowie: Günter (ur. 1926) i Dieter (ur. 1928) oraz córka Gerda (ur. 1937) wychowywali się zdrowo i szczęśliwie. W majątku zrobiło się bardzo wesoło. Zawsze było tu dużo dzieci. Stałymi gośćmi byli Horst i Bernd - synowie Małgorzaty i Wernera ze Strykowa. Kuzynostwo bardzo przyjaźniło się ze sobą. Chłopcy byli dla siebie jak bracia. Przychodziły także dzieci ze wsi. Później, Günter i Dieter przyprowadzali do domu kolegów z poznańskiej szkoły. Sapowice wprost tętniły życiem. Zabawy na świeżym powietrzu w pobliżu pięknego jeziora i wśród zieleni parku, kontakt ze zwierzętami, a dzieci miały również swoje własne (np. króliki, psa, a nawet osła) - wszystko to było wielką atrakcją dla małych Tiemanów. Ich dzieciństwo było bardzo szczęśliwe - zwłaszcza że mieli towarzystwo rówieśników ze wsi, którzy zawsze byli tu mile widziani.
W 1936 r., kiedy cały świat żył igrzyskami olimpijskimi w Berlinie, Tiemanowie postanowili urządzić własne zawody sportowe. Arbitrami sapowickich igrzysk byli dorośli, którzy dla zwycięzców przygotowali medale z tektury. W przeróżnych konkurencjach, jak np.: rzut oszczepem, biegi, rzut dyskiem, skok w dal, pływanie, brały udział dzieci Tiemanów z Sapowic i Strykowa oraz ich miejscowi przyjaciele. To wydarzenie świadczyło o tym, jak bardzo Tiemanowie byli otwarci na społeczność Sapowic, jak bardzo się z nią integrowali.
Alfred starał się wychowywać synów nowocześnie i przygotować ich do dorosłego życia. Przed snem czytał chłopcom książki z zakresu ekonomii. Bardzo wcześnie zaczął ich uczyć biznesu i zarządzania oraz nakłaniał do pomocy w różnych pracach rolniczych w majątku. Dbał również o ich rozwój fizyczny. Uczył pływania i jazdy na nartach. U stolarza Nowaka zamówił drewniane przyrządy do ćwiczeń i ściankę wspinaczkową. Chłopcy kochali też konie i świetnie jeździli konno.
Ilsa zajmowała się rozwojem duchowym chłopców. Była bardzo łagodną i pobożną kobietą. To ona trzymała pieczę nad wychowaniem religijnym dzieci. Często czytała im Biblię. Tiemanowie byli protestantami. Na nabożeństwa jeździli do kościoła w Stęszewie, który także wspomagali finansowo.
Prócz ogromnej duchowości, Ilsa miała również wiele praktycznych umiejętności. Była dobrą gospodynią i słynęła z wspaniałych receptur na pasztety i kiełbasę, którymi dzieliła się z innymi.
Tak, jak Adele i Arnold, młodzi Tiemanowie darzyli ogromnym szacunkiem polską religię, kult polskich świętych oraz wielkopolskie tradycje. Od początku wpajali go również swoim dzieciom.
***
I tak, życie w Sapowicach Tiemanów toczyło się spokojnie i miarowo - w rytm mijających pór roku oraz związanych z nimi prac rolniczych i gospodarskich. W tej niewielkiej wsi splatały się i przenikały różne kultury i obyczajowości właścicieli ziemskich z Belgii i Niemiec oraz polskich chłopów. Czy to wpływ aury tego pięknego miejsca? Czy zasługa mieszkających tam wówczas ludzi? A może jedno i drugie - fakt, że wszystkim żyło się w Sapowicach pięknie, dostatnio i szczęśliwie.
CDN.
Zdjęcia archiwalne pochodzą z archiwum rodziny Tiemanów i zostały skopiowane z książki Dietera Tiemana “Rainbow Never Sets” - za zgodą autora.
Zaglądałam, skorzystałam, polecam:
1. Dieter Tieman: “Rainbow Never Sets”, Copacabana (Australia) 1997.
2. Izabela Świłło: “Sapowice“, Winieta. Pismo Biblioteki Raczyńskich 1998 nr 2, s. 6
3. Goniec Wielkopolski 1881 nr 79 (31.03.1881)
4. Kronika Szkoły Podstawowej w Sapowicach, spisana w latach 1894-1948, Opracowanie oryginału sporządzonego pismem odręcznym Sütterlina i tłumaczenie z języka niemieckiego: Danuta Borowczyk, Marta Majorczyk z d. Borowczyk, Strykowo 2010.
5. Księga adresowa gospodarstw rolnych województwa poznańskiego, Poznań, Biuro Ogłoszeń „Par”, 1926.
Przeczytaj Sapowice Tiemanów - cz.2
- Dział: Artykuły
- Czytany 16325 razy
Izabela Wielicka
Z wykształcenia bibliotekarz, ale lubi odnajdywać ślady przeszłości nie tylko na kartkach książek. Zafascynowana wielkopolską prowincją najchętniej spędza wolny czas na wsi lub w małych miasteczkach - regionalistka z romantyczną duszą. Zwiedza Wielkopolskę, szukając ciekawych miejsc i niezwykłych historii, którymi dzieli się na zainicjowanym przez siebie portalu wielkopolska-country.pl.
10 Komentarzy
-
wielkopolska-country
Link do komentarza sobota, 13 kwiecień 2019 22:04Pani Renato, artykuł długi i to w dwóch częściach skupia się na Sapowicach.
O Strykowskich może będzie jeszcze okazja napisać coś na naszym portalu.
Bardzo dziękuję za miłe słowa i lekturę artykułu :) -
RENATA WEYCHAN
Link do komentarza sobota, 13 kwiecień 2019 10:49Pięknie napisana historia ....Szkoda tylko,że nie wspomniała Pani o polskim rodzie Strykowskich od którego nazwa jeziora STRYKOWSKIE i nazwa STRYKOWA. .Moze warto pamiętać o polskich przodkach.
Z poszanowaniem
Renata WS -
Mega
Link do komentarza wtorek, 13 maj 2014 21:12Zniszczeń dokonali głównie ludzie spoza Sapowic - Rosjanie i polscy rabusie. Miejscowi zabezpieczyli jednak trumny przed grabieżą, o czym mowa w drugiej części artykułu. Fakt, że po wojnie nikt nie zadbał o grobowiec. Może dla młodszego pokolenia nie było to już takie ważne. Trudno powiedzieć... Absurdów w Polsce jest wiele. Autorka artykułu podaje informację, że gmina planuje zadbać o miejsce spoczynku Tiemanów. Lepiej późno niż wcale...
-
General
Link do komentarza środa, 07 maj 2014 19:48Witam, Przeprowadziłem się z Poznania do Sapowic kilka lat temu - jako, że interesuję się historią - także zapoznałem się (w miarę posiadanych danych) z informacjami z tych stron. Oczywiście poznałem budynek dawnej szkoły, budynki gospodarcze w Sapowicach - cała historię ludzi mieszkających w tym terenie do czasu zakończenia I Wojny.Powiem tak - oczywiście - wspaniałe tereny i historia rodziny Tiemanów też... niemniej jednak dodam trochę pieprzu do obrazka - tak, jak go odbieram. Skoro Tiemanowie tak byli lubiani i ich postaci tak zapadły w pamięć Sapowiczan (dobroczyńcy) , to dlaczego - pytam - zdewastowano ich grobowiec, dlaczego rozkradziono żelazny płot? Nikt inny tego nie zrobił - tylko ludzie, którzy wiedzieli gdzie się znajduje to mauzoleum - do którego mam niedaleko drogi. Celowo zadałem to pytanie - może coś poruszy??? Oczywiście mogę domyślać się mentalności ludzi po wojnie itd... Ale - taka szpilka do sielanki...Było, minęło, co nas to?, nie??? A może jednak należało się trochę szacunku? Prawda- czy kłamię???
-
wielkopolska-country
Link do komentarza czwartek, 20 luty 2014 17:13Bardzo się cieszymy, że historia rodziny Tiemanów wzbudziła zainteresowanie czytelników i że znalazły się osoby, które potwierdzają zawarte w niej informacje. Niektórzy może nie zauważyli, ale na portalu jest druga część artykułu. Na końcu pierwszej części jest link do części drugiej - zapraszamy.
-
Mariusz Dabrowski
Link do komentarza niedziela, 02 luty 2014 21:24Wspaniała wieś,ciekawa historia. Wiele słyszalem o rodzinie Tiemanów z opowiadań dziadków. Moja mama urodziła się w Sapowicach.
-
Agata Wycinek
Link do komentarza niedziela, 01 grudzień 2013 23:59Wspaniali ludzcy ludzie,z ogromną ciekawością przeczytałam ich historię,tym bardziej ,że mieszkam nie daleko Sapowic,z chęcią przeczytam dalszy ciąg rodu Tiemanów.
-
Pola
Link do komentarza wtorek, 10 wrzesień 2013 15:13To cudowne miejsce pełne wspomnień i idealne do nowych przygód, jeżdżę tam co roku.
-
Henryk Jóźwiak
Link do komentarza poniedziałek, 02 wrzesień 2013 22:13Bardzo ciekawa historia tego rodu i mogę poświadczyć opierając się na opowiadaniach rodziców i najbliższej rodziny którzy mieszkali przed II i w czasie wojny w Sapowicach że ci właściciele mieli ludzką twarz.Według opowiadań pani Ilse dużo pomagała ludziom w czasie wojny.Ciekaw był bym czy autorzy dysponują jakimiś szczegółami ich opuszczania Sapowic w 1945r.Z wielką przyjemnością przeczytał bym taki wiadomości
-
Piotr
Link do komentarza wtorek, 20 sierpień 2013 22:02Ciekawa historia, ładnie napisana, można poczuć tamte klimaty. Aż chciałoby się przenieść w tamte czasy. Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy :)