Przemysław Skrzypczak: Chciałem robić w życiu coś ciekawego
- Napisane przez Izabela Wielicka
- wielkość czcionki Zmniejsz czcionkę Powiększ czcionkę
- Wydrukuj Email
- Skomentuj jako pierwszy!
Z Przemysławem Skrzypczakiem, właścicielem Pracowni Witraży SKRZYPEK, rozmawia Izabela Wielicka.
Jak zaczęła się Pana przygoda ze szkłem?
Naukę zawodu zacząłem mając 15 lat. Chciałem robić w życiu coś ciekawego i niezwykłego. Po tym, jak się dowiedziałem, że w pracowni Kośmickich w Poznaniu potrzebują ucznia, postanowiłem spróbować. Umówiłem się na rozmowę z Aldoną Kośmicką - żoną nieżyjącego Zygmunta i jej synem. Po tym spotkaniu zostałem pierwszym uczniem Michała Kośmickiego. Podczas rozmowy wstępnej zadawano mi wiele dziwnych pytań, np. jakiego jestem wyznania? Na koniec usłyszałem stwierdzenie: „Pamiętaj, kto kłamie, ten kradnie”.
A jak długo uczył się Pan witrażownictwa?
Nauka zawodu trwała 3 lata. Po ich upływie zdaje się egzamin czeladniczy. Mój mistrz na temat nauki zawodu miał swoje zdanie. Uważał, że odpowiedni poziom w umiejętności składania witraży uzyskuje się po minimum 3-letniej praktyce, a krojenia szkła - 10-letniej. Myślę tu o setkach kawałków szkieł w jednym dniu. Krojenie szkieł wymaga pewnej ręki, bo szkło witrażowe jest bardzo drogim materiałem. A w ciągu godziny rozdrobnić można 2 m kw. i nie uzyska się ani jednego podobnego do szablonu kawałka.
Wykonuje Pan witraże różnego rodzaju: lampy, duże witraże sakralne i drobne upominki. Które z zamówień było dla Pana szczególnie trudnym wyzwaniem?
Myślę, że szczególnie trudne było dla mnie wykonanie witraża z wizerunkiem Jana Pawła II do kaplicy w Niemczech, która należy do jego przyjaciela Hansa Hoffmana. Łączyła ich szczególna przyjaźń i dramatyczna historia. Syn Hoffmanna ciężko zachorował, ale wyzdrowiał i to cudowne wyzdrowienie Hoffmann zawdzięczał Papieżowi i jego modlitwie. To wszystko wymagało ode mnie ujęcia w witrażu takich elementów, które nawiązywałyby do tych wydarzeń. Fundator oczekiwał ode mnie oddania w szkle tego, co było niezwykłe w osobowości Jana Pawła II. Mam nadzieję, że mi się to udało…. Drugim trudnym dla mnie wyzwaniem było poprowadzenie pracowni witraży na Politechnice Poznańskiej. Praca ze studentami, uczenie i przekazywanie tajników zawodu witrażysty bardzo intensywnie wypełniały mój czas. Powstało w tym okresie wiele ciekawych prac.
Ze szkła można wyczarować niemal wszystko. Jakie zamówienie było najbardziej dziwne, nietypowe?
Zgłosił się do mnie kiedyś młody twórca z międzynarodowego kolektywu Slavs and Tatars, którzy określają siebie mianem "archeologów codzienności". Zamówił u mnie odwzorowanie w szkle grzebieni. Otrzymałem bardzo dokładny projekt, który musiałem pieczołowicie wykonać. Szklany grzebień został zaprezentowany jako jeden z eksponatów na wystawie w Zurichu, poświęconej sztuce użytkowej Słowian i Tatarów.
Gdzie witrażyści zaopatrują się w materiały? Czy szkło stosowane do wykonania witraży jest specjalnie produkowane w tym celu? Czy wykorzystuje się szklane odpady?
Przypomniałem sobie bardzo trafne stwierdzenie: "Niedostatek jest nauczycielem rzemiosła". Tak było lata temu. Dziś są specjalistyczne hurtownie z zaopatrzeniem dla witrażystów. Kiedyś nie było to takie proste. Po szkło jeździliśmy do Huty Szkła Jasło. Była to jedyna huta w Polsce produkująca szkło witrażowe. Profile ołowiane wykonywaliśmy sami. Jeśli chodzi o odpady, to szkło artystyczne jest bardzo drogie. Najdroższe za metr kwadratowy kosztuje ponad 1000 zł i, w związku z tym, wykorzystuje się każdy odpad.
Pana specjalnością są witraże sakralne. Czy, oprócz tworzenia nowych witraży do nowych kościołów, miał Pan okazję pracować nad renowacją witraży zabytkowych w starych wielkopolskich kościołach?
Tak, oczywiście. W Poznaniu: w kościele Bożego Ciała przy ul. Strzeleckiej, Najświętszej Marii Panny na Ostrowie Tumskim, w kościele św. Anny na ul. Limanowskiego, kościele Najświętszej Krwi Pana Jezusa na ul. Żydowskiej, kościele Najświętszego Zbawiciela na ul. Fredry. Zająłem się też renowacją witraży w parafii św. Jana Chrzciciela w Krerowie, w kościele filialnym p.w. Podwyższenia Krzyża Świętego w Sokolnej oraz w kościele Świętego Krzyża w Szamotułach.
Czy pracując nad dawnymi witrażami dostrzegł Pan jakieś różnice w rzemiośle? Czy kiedyś stosowano inne techniki?
Sztuka się ogólnie upraszcza. W witrażu widać to szczególnie. Stare firmy z tradycjami wykonują wszystko podobnie jak przed wiekami. Łączą witraż ołowiem i używają szkieł głównie transparentnych typu antyk i katedralne. Te pierwsze cechowała różna grubość od 2 do 6 mm, tzw. bicze i napowietrzenie. Pomimo tego, że są jeszcze huty, które zachowują podobny proces produkcji to efekt jest słabszy. Obecne szkła tak się nie waloryzują. Jest całkiem sporo niekompetentnie wykonanych renowacji, gdzie zabytkowe szkła są wymieniane na zamienniki masowej produkcji. W procesie odnawiania witraży sakralnych często nakłada się detal malarski, kiedyś bardzo skomplikowany. Polegało to na nakładaniu farb i tlenków metali z prawej, a nawet lewej strony szkła. Były one wypalane wielokrotnie w piecu w celu ich utrwalenia. I tak, porównując dzieła sprzed wieków do obecnych, zauważam że zmieniła się dbałość o szczegóły, co wynika m.in. ze średniej ceny za witraż. Jest ona relatywnie niższa niż 100 lat temu. Przełomem przed laty w tworzeniu witraży była technika tzw. Tiffany. Jej nazwa pochodzi od nazwiska jej twórcy - Louisa Comfort Tiffany'ego. Jest to odmienny od metody tradycyjnej sposób łączenia szkła za pomocą taśmy miedzianej, później lutowanej cyną. Technika ta jest mniej wymagająca, ponieważ przy każdym etapie pracy można wykonywać korekty. W przypadku metody tradycyjnej w ołowiu wymagane jest zdecydowanie większe doświadczenie i dokładność. Niegdyś nie używano szlifierek i piłek do szkła. Kiedyś osobiście wykonywałem naprawę witraża "Karpie" autorstwa Louisa Comforta Tiffany'ego w galerii malarstwa, w pałacu Raczyńskich w Rogalinie. To był czas, kiedy w Polsce ta technika dopiero wchodziła i dzisiaj, po wielu latach w tym zawodzie, zaryzykuję stwierdzenie, że to co obecnie dzieje się przy użyciu metody Tiffany ma niewiele wspólnego z dziełami jej prekursora. Dawne prace wykonane tą metodą odzwierciedlały ogromną swobodę tworzenia witraży. Przedmioty wytworzone w jego pracowni były niezwykłe, bardziej malarskie. Dzisiaj brakuje tego artyzmu. Bardzo lubię znajdować podczas renowacji starych witraży słabo widoczne podpisy rzemieślników, którzy je wykonali, a których nikt nie zna. Dla wszystkich widoczny jest zwykle tylko podpis głównego wykonawcy.
Skąd czerpie Pan inspiracje do swoich projektów?
To wszystko zależy od zamówienia. W przypadku witraży sakralnych tematyka zwykle jest narzucona przez księdza bądź fundatora. Tworzę projekt na podstawie przekazów malarskich, literackich, biblijnych. Wizerunki świętych i ich atrybuty są znane od wieków. Zostaje jedynie kwestia zestawienia, pomysłu i ujęcia tematu. Oczywiście to nie jest też takie proste. Projekt przedstawiam zamawiającemu i powstaje ostateczna wersja do wykonania w szkle. Przy zamówieniach indywidualnych często zdarza się tak, że w czasie rozmowy ustalam zakres prac. Projekt tworzę na podstawie obrazów i zdjęć postaci, zwierząt czy roślin. Potem patrzę na to wszystko swoimi oczami, dodaję własne pomysły, przetwarzam, ujmując temat po swojemu i przedstawiam swoją propozycję klientowi.
Jak wygląda cały proces wytwarzania witrażu?
Najpierw musi powstać projekt - mój albo klienta i jego szablon w skali 1:1 na tekturze. Dobiera się szkła (rodzaje i kolory) i wykrawa się odpowiednie jego kawałki według kartonowych szablonów. W zależności od potrzeb maluje się jeszcze szkła: konturuje, nakłada kolor tlenkami metali, patynuje. W końcu spaja się je ołowiem (tzw. ołowienie) lub lutuje się w przypadku techniki Tiffany. Potem zostaje już tylko czyszczenie, kitowanie i montaż.
Mieszka Pan w Luboniu i tu ma swoją pracownię. Czy zdarza się Panu wypoczywać w naszym regionie? Jakie są Pana ulubione miejsca?
Zdecydowanie tak. Moim ulubionym miejscem jest Wielkopolski Park Narodowy. Cały czas mnie zadziwia i zaskakuje swoją różnorodnością. Przyznam się, że często zbaczam z utartych szlaków. Zdarza mi się w wolnych chwilach eksplorować. Podczas jednej z takich wycieczek odnalazłem dookolny wał wojsk pruskich, o którym niewiele wiadomo.
Dziękuję bardzo za rozmowę.
Więcej prac Przemysława Skrzypczaka można obejrzeć na stronie Pracowni Witraży SKRZYPEK.
- Dział: Rozmowy
- Czytany 7772 razy