Sebastian Czeremcha: Wszechświat cały czas do nas mówi
- Napisane przez Izabela Wielicka
- wielkość czcionki Zmniejsz czcionkę Powiększ czcionkę
- Wydrukuj Email
- Skomentuj jako pierwszy!
Z Sebastianem Czeremchą, pasjonatem przyrody, wędrowcem, pisarzem, autorem bloga "Szepty Kniei", rozmawia Izabela Wielicka.
Zwykle w sercu mamy to, czym nasiąknęliśmy jako dzieci. Ty w sercu masz dziką przyrodę, gdzie się wychowałeś?
Dzieciństwo niewątpliwie miało tu swój udział, bo już jako kilkulatka rodzice zabierali mnie do lasu. Jeździliśmy na spacery, grzybobrania, wypoczynek. A i sprzed czasów mojej świadomej pamięci, byłem podobno wożony w wózeczku malowniczą jesionową aleją, położoną wśród pól i zadrzewień. Wychowałem się w okolicach typowo wiejskich i rolniczych - najpierw w niewielkim Rostworowie, następnie z przeprowadzką do pobliskiej Rokietnicy, gdzie z małymi przerwami mieszkam po dziś dzień.
Znam wielu miłośników i znawców przyrody - amatorów i zawodowców. Każdy z nich ma dużą wrażliwość. Ty masz wrażliwość ogromną. Mówisz i piszesz o przyrodzie w wyjątkowy sposób ... Trudno znaleźć mi najbardziej odpowiednie słowo, ale chyba można określić go jako intymny?
No i nie wiem co odpowiedzieć… Cieszę się, że jest to tak postrzegane. Ja zawsze upieram się, że tylko opisuję swój spacer, wyprawę. Tych wrażeń chłonę i odbieram tak dużo, że nie jestem w stanie oddać tego wszystkiego, co przeżywam w opisach. Staram się jednak - w nadziei, że zainspiruje to innych do odkrywania zielonych, małych i dużych cudów naszej wspaniałej planety. A dla tych, którzy sami wędrować już nie mogą, będzie to krzepiącym duszę podarunkiem. I wierzę, że przyczyniam się w jakimś stopniu do lepszej ochrony i poszanowania otaczających nas skarbów.
Sporo wiesz o lesie, drzewach, zwierzętach. Czy to wiedza zdobyta wyłącznie w praktyce, podczas Twoich spotkań z przyrodą, czy szukasz jej również w książkach? A może w Twoim życiu był ktoś, kto wprowadzał Cię w świat fauny i flory?
Nikt nie rodzi się z całą wiedzą… Pewne intuicyjne przesłanki, jakie objawiają się w tej drodze, bywają kształtujące. A czasem czujesz, że to co ciągle powtarza ogół, nie zawsze zgodne jest z prawdą. Na przykład całe życie słyszałem, jakie to dziki są złowrogie i groźne. Wieszczono mi, że któregoś dnia nie wrócę z tych swoich włóczęg… Tymczasem przekonałem się, że to całkiem sympatyczne i wielce płochliwe zwierzęta, których ostatnim zainteresowaniem byłoby ganianie za ludźmi po polach. Wracając do pytania - od dzieciństwa zatapiałem się w lekturach głównie przyrodniczych, a świat zwierząt, ssaków, owadów, ptaków ciekawił mnie i pochłaniał bez reszty. Nie twierdzę, że moja znajomość przyrody jest jakaś przebogata - cały czas się uczę. W tym roku zwracam szczególną uwagę na rośliny. Książki to jedno - z nich często korzystam. One mnie jakoś kształtowały i w nich znajdujemy wiedzę popularnonaukową, ‘’techniczną’’. Z nich dowiadujemy się np.: jakie są zwyczaje danego gatunku, tryb życia, sposób żywienia, jak wyglądają jego odchody, ślady żerowania, proces rozrodu itd. To są informacje podstawowe i bardzo przydatne. Ale wiedza, jaką nabywa się w terenie, to już zupełnie inna bajka. O tym, czego sami dowiadujemy się w praktyce - podczas dni i nocy w lesie, wielu godzin czuwań i obserwacji - nie można nigdzie przeczytać.
Na przykład?
Nie przeczytamy raczej nigdzie o tym, że sarny, podobnie jak ludzie, potrafią okazywać sobie czułości. Że uwielbiają się bawić i dokazywać nawet w wieku dorosłym. Że długo jeszcze przed właściwą rują, kozły zaczynają ‘’trenować’’ podchody i zdobywanie względów kóz. Do tego dochodzą ciekawostki dotyczące warunków pogodowych. Z książek nie dowiemy się też, jakie są sposoby patrzenia nocą, aby z pewnej odległości rozpoznać gatunki i sylwetki większych zwierząt. Po czym odróżnić z daleka biegnącego w mroku dzika od sarny, jak ona inaczej się porusza. Nie ujrzymy tego nawet na żadnych nagraniach. Albo że podczas deszczu zwierzęta generalnie zachowują się bardziej śmiało i beztrosko, z dużo mniejszą ostrożnością, bo wiedzą że wtedy człowiek zwykle do lasu nie chodzi. Nie miałem nigdy przewodnika, który by mnie wprowadzał w świat przyrody. Może to i lepiej? A jeśli chodzi o wiedzę magiczną dotyczącą drzew, to po prostu spisuję tylko to, co one przekazują.
Twierdzisz, że w lesie można znaleźć drogę do samego siebie. Ty tam ją znalazłeś?
Przebywając w lesie wyciszamy się, łączymy z podświadomością, duszą. Mamy lepszy wgląd w samych siebie. Przychodzą wskazówki, podszepty, wsparcie. I choć las może też odciągać uwagę mnogością kolorów, zapachów i dźwięków, jakoś działa zawsze na mnie uspokajająco. Życie jest dynamiką i choć przyznaję, że leśny świat wskazał mi kierunek, to nie mogę powiedzieć, co będę robił za parę lat. Cały czas odkrywam jakieś nowe możliwości, ścieżki. Czuję, że na ten moment to najwłaściwsza dla mnie droga, na której czuję się wspaniale, ale wiem też, że może ulec jakiejś korekcie. Droga każdego jest inna. Ja chcę oddać swoje przeżycia szerszemu gronu i wprowadzać ludzi w ten świat spojrzeniem wrażliwości. Odnalazłem ten główny rdzeń, kompas, który jest mi na co dzień drogowskazem.
Twoje leśne gawędy można przeczytać na prowadzonym przez Ciebie blogu „Szepty kniei”. Ukażą się one również drukiem w planowanej książce pod tym samym tytułem. Wiem, że zbierasz na ten cel fundusze. W jaki sposób można wspomóc Twój projekt?
Tak. Na blogu staram się zamieszczać wszystko co leśnie się dzieje, aby mieć materiał do książki. Wspomóc projekt można na wiele sposobów. Jako że nigdy nie pisałem i nie wydałem książki, jestem pewnie w temacie ‘’zielony’’, a za jakiś czas przyda się korekta, projekt okładki. Ale przede wszystkim mówienie o blogu, propagowanie, zamieszczanie tych wpisów w mediach społecznościowych, udostępnianie, pisanie o tejże planowanej książce, to byłaby spora pomoc. Ta finansowa też jest ważna, bo i czasem koszta spędzają sen z powiek, a gdy będą już zebrane, będę mógł całkowicie skupić się na samym pisaniu i uszeregowaniu powstałych dotychczas opowieści do przystępnej książkowej formy. Będę też po prostu mógł zastukać do drzwi któregoś z wydawnictw i sfinansować proces powstania. Wierzę, że będzie to książka jakiej jeszcze nie było, która przyczyni się do duchowego otwarcia czytelnika na subtelny, intymny kontakt z tajemnicami drzemiącymi w mijanych po drodze gąszczach. Co ciekawe, do pomysłu zainspirowali mnie czytelnicy bloga, którzy dopytywali ciągle o papierową formę tych opowieści. I wiem też, że książki powstaną dwie. Jedna będzie o moich wyprawach i spotkaniach z dzikimi zwierzętami oraz niewielką domieszką leśnej magii, bo przemówią w niej też drzewa. Kolejną dedykuję wyłącznie drzewom i w niej zawarte zostaną przesłania i gawędy, jakie miały miejsce podczas wędrówek. Będzie ona świadectwem osób, które na sobie odczuły przekazy i wsparcie drzew mocy.
Tak bliski, intensywny, intymny kontakt z przyrodą możliwy jest tylko w samotności. Co zadecydowało, że postanowiłeś swymi doznaniami dzielić się z innymi? Mam na myśli nie tylko Twój blog, ale także spotkania z ludźmi i wspólne wyprawy do lasu.
To jest historia związana z kwestią pracy nad sobą. Gdyby sprawy potoczyły się inaczej, pewnie dotąd bym się nie odważył. Najpierw było to tak, że wspomnieniami z każdego księżycowego wypadu dzieliłem się z bliskimi znajomymi i przyjaciółmi. Podobało im się. I to właśnie oni dopingowali mnie, abym tego nie marnował, zatrzymując tylko dla siebie. Na swej drodze spotkałem osoby, które zaimponowały mi swoją odwagą w wyrażaniu odczuć płynących z wnętrza. Motywowały mnie. A jeśli chodzi o wspólne wędrówki, to pomyślałem, że najlepiej będzie, jak każdy sam doświadczy czegoś takiego i osobiście pozna cały proces rodzenia się moich opowieści. Okazało się potem, że to co dla mnie już takie normalne i oczywiste, dla kogoś innego jest magicznym, wyjątkowym przeżyciem, dotykiem leśnej świętości, doznaniem z pogranicza zmysłów. Często podczas wypraw rozdzielamy się nieznacznie i każdy ma swój czas w ciszy. Ludzie mierzą się z różnymi rzeczami, ale najczęściej sami z sobą. W ciszy leśnej dochodzą do głosu rozmaite rzeczy - te skrywane, wypierane, zagłuszone w szumiącej codzienności. Wyszło na to, że poprzez kontakt z drzewami zajmuję się też pracą z umysłem, duszą, traumami, trudnymi emocjami, tysiącem pogmatwanych spraw. Jakoś w lesie się wygładzają. On pozawala nam spojrzeć z innej, wiecznej perspektywy. Wiesz, ja zawsze znajdę dla siebie czas, aby powłóczyć się w ciszy. Coś widocznie we mnie dojrzewało, kształtowało się i teraz jestem gotów pochylić się nad człowiekiem, przyjąć go z miłością - bez oceniania, szufladkowania, a z pełnią otwartej duszy do wysłuchania i pomocy. To jest właśnie drugi aspekt naszych wędrówek, a każda jest inną. Są i takie, gdzie skupiamy się tylko na przyrodniczych ciekawostkach, tropach zwierząt, głosach ptaków, a ja opowiadam swoje przeżycia. Czasem wędrujemy kilometrami boso po piaszczystych dróżkach, a niekiedy siedzimy godzinami w bezruchu, obserwując żerujące i wędrujące zwierzęta. Innym razem po prostu wygrzewamy się w słońcu, tańczymy z kołysanymi wiatrem drzewami, a jeszcze kiedy indziej fotografujemy kwiaty i zbieramy pospolite zioła. I to jest właśnie wspaniałe, że nigdy do końca nie wiesz, co podczas takiego spaceru się wydarzy. A przyroda to nieograniczona przestrzeń do ciągłego odkrywania i zdobywania wiedzy.
W Twoich opowieściach zwracasz dużą uwagę na akustyczny odbiór przyrody. Organizujesz nocne wyprawy do lasu - w ciemnościach zmysł słuchu jest wyostrzony i las wtedy lepiej słychać. Jednak trudno mi sobie wyobrazić taki spacer po omacku. Jak odbierają go Twoi „goście”?
Tak, bo las to też w ogromnej mierze dzwięki: szelesty, skrobania, szmery, stąpania, śpiewy, czasem wycia, okrzyki, i porykiwania. Nocne wyprawy są dlatego takim wyjątkowym przeżyciem. Mówisz „spacer po omacku”, jednak każdy z uczestników nocnej wędrówki przyznaje mi ze zdziwieniem, że jednak coś widać. Nasze oczy mają spore możliwości. Wprawdzie nocą nie postrzegamy kolorów, ale rozróżniamy skalę szarości, beżu, czerni, brązu. To w zupełności wystarczy, aby widzieć i poruszać się. Nie wędrujemy wtedy w gęstych chaszczach, a zwykłą - leśną lub polną drogą. Przy księżycu widoczność jest doskonała. Dopiero w tej ciemności poznajemy tak naprawdę możliwości naszego wzroku, a ona jest zwykle nieoczywista. Jeśli uczestniczysz w misterium wieczoru, gdzie zmierzch stopniowo narasta, Twoje oczy łagodnie przestawią się na postrzeganie nocne. Gdybyś spoglądała z wnętrza oświetlonego domu, stwierdziłabyś, że na zewnątrz jest już czarno. Przekonasz się mam nadzieję, któregoś dnia, że jednak nie (śmiech). A jak odbierają goście… To jest dla nich kolejna granica przekroczenia siebie. Ja sam musiałem przez lata przepracować swój strach przed nocą, wiem więc jak to jest. Wielu się podoba. Czasem u niektórych pojawia się lekki niepokój i napięcie od tych nieznanych na co dzień szmerów. Mój spokój jednak chyba się udziela i to, że zwykle potrafię wyjaśnić, co nam zahałasowało. Zwykle to coś nowego dla moich gości i trzeba oswoić się z pewnymi zjawiskami. Na przykład każdy większy, grubszy cień, przy odrobinie fantazji, wydaje się dzikiem lub innym stworem. Mało tego, im więcej się weń wpatrujesz, tym mocniejsze jest wrażenie, że on się rusza…Trzeba się przyzwyczaić. Jeszcze nie spotkałem osoby, która jakoś panicznie by się bała, albo chciała pilnie wracać. Uczę, że las to nasz dom, w którym możemy czuć się bezpieczni. Inna kwestia, to że tutaj w Wielkopolsce nie ma żadnych groźnych zwierząt, które mogłyby zrobić nam krzywdę. Nie ma żubra, niedzwiedzia. Każde zwierzę tutaj unika człowieka. Bać się nie ma czego. I choć strach ten siedzi żywo w głowie, intencją takiej wyprawy jest, aby go oswoić.
A wilki? Spotkałeś kiedyś wilka? W Wielkopolsce jest ich przecież coraz więcej.
Tutaj wilków jeszcze nie spotkałem, za to dane mi je było poznać w Kampinosie. Dwójka wędrownych osobników zapędziła się daleko poza granice parku i przechodziły lasem. Ja szedłem cicho i boso, obok mnie pies na smyczy, który jednak dyszał i szeleścił. On przyciągnął ich ciekawską uwagę. Podeszły do nas w mroku na kilka kroków. Mnie jakoś nie mogły wyczuć - moje leśne ubranie przesiąknięte jest lasem i staliśmy za wiatrem. Interesował je pies. Nie mogłem się oderwać, wykonać żadnego ruchu… Ich kunszt podchodu pochłonął mnie bez reszty. Gdy już znalazły się blisko, odezwałem się na głos i zaszeleściłem kurtką. Natychmiast zrobiły zwrot, jakby piorun je raził i umknęły. Nasza ludzko- wilcza historia pełna jest przykrych dla wilków wspomnień, co zakodowało się panicznym lękiem przed człowiekiem. Unikają nas jak tylko mogą. To wspomnienie mam też opisane na blogu, i jest ono chyba jednym z moich najcenniejszych.
Bardzo bym się cieszył, gdyby te prasowe doniesienia o ich liczniejszym pojawianiu się w Wielkopolsce, były prawdziwe. Na obecności tych dużych drapieżników korzystamy wszyscy. One ograniczają liczebność zwierząt, które w uprawach człowieka powodują jakieś szkody, rozprawiają się ze zdziczałymi psami i kotami. Polują na jelenie, sarny i dziki, z którymi człowiek często odnajduje się na linii problemów. I co ciekawe, przeprowadzono kiedyś takie badania, z których wynikło, że obecność wilka w lesie powodowała znacznie mniejszą obecność hormonów stresu w ciele zwierzęcia niż w przypadku bliskiej bytności obok człowieka. Zwierzęta doskonale znają swojego wroga i potrafią z nim żyć. Plaga wilków też nam nie grozi. Te drapieżniki żyjące w rodzinach potrzebują ogromnych areałów, aby polować. Jedna wataha nie wchodzi w paradę drugiej. Rozmnaża się u nich tylko "para alfa,’ czyli te dominujące osobniki. Mają wilki doskonałe mechanizmy samokontroli własnej populacji. Jeśli więc w rodzimej Wielkopolsce, dane mi kiedyś będzie usłyszeć wycie zwołującej się przy księżycu watahy na łów - będzie to spełnieniem moich przyrodniczych marzeń i ogromna atrakcja turystyczna dla poszukiwaczy pierwotnych dźwiękowych wrażeń. Region tylko na tym skorzysta.
A wracając do leśnych ciemności, to wstępując w „nocną ciszę”’ lasu zanurzamy się w przestrzeni, w której całe wieki żyli nasi przodkowie. Nie było sztucznego oświetlenia - była głucha, „straszna” ciemność. Doświadczamy wtedy namiastki tych przeżyć, jakie przez pokolenia były udziałem ludzkości, a które zepchnięte i stłamszone zostały w pośpiechu rozwoju cywilizacji. Tymczasem powrót do pierwotnych korzeni, choć na moment, zawsze jest niemal na wyciągnięcie ręki.
Ty nie tylko znasz życie roślin i zwierząt, nie tylko jesteś miłośnikiem przyrody. Wierzysz w magiczną moc drzew. Uważasz, że one czują, a nawet mówią. Ty z nimi rozmawiasz... Co one Ci mówią?
Wierzę, że wszystko co jest wokół nas, jest jakąś informacją. Wszechświat cały czas do nas mówi. Nie zawsze potrafimy słyszeć, przystanąć, zwrócić uwagę. Nie mamy na to czasu. Ja wiem, czy to takie dziwne? Uważam, że to naturalna umiejętność, dostępna dla większości ludzi. W swej pracy poznałem już osoby, które rozmawiają z kamieniami, aniołami, wodą, żywiołami, zwierzętami mocy, gwiazdami, wiatrem, kwiatami, ziołami… Spisują od nich przesłania i przekazy. Drzewa bardziej dają odczucia niż słowa, choć wszystko zależy od stanu naszej harmonii i tego, co akurat chcą przekazać. Bywa, że są to jakieś uniwersalne prawdy o życiu. Bywają wspomnienia dawnych czasów, wspólnego istnienia ludzi i drzew. Podszeptują wskazówki w różnych życiowych sytuacjach, ułatwiając trudne czasem wybory. Niekiedy gawędzą o sobie, swoich możliwościach, życzeniach, pragnieniach, uczuciach, potrzebach. Cieszą się, smucą, płaczą, gniewają, kochają, wyrażają całą znaną nam paletę uczuć i emocji. Pod tym względem są nam bardzo bliskie. Kiedy indziej odsłaniają rąbka tajemnicy, gwarząc o swej cywilizacji, rolach i zadaniach drzew, swoich duchowych podróżach. Bywa, że przepowiedzą kawałek przyszłości człowieka albo powiadomią o możliwych konsekwencjach jakiegoś wyboru i doradzą. Ich istnienie w wielu obszarach różni się od naszego - pewne ludzkie sprawy bywają dla nich niezrozumiałe. One mają swoje zadania i cele. Mimo to możemy się wspierać, dopełniać, poznawać. Kontakt drzewa z człowiekiem to dla niego wielkie przeżycie i swego rodzaju święto. Cieszą się, kiedy są przytulane, gdy opowiadamy im o swoich sprawach. Da się odczuć czasem zaskoczenie i lekki szok. Ten zapomniany wymiar komunikacji… powoduje, że drzewa również sobie przypominają i uczą się współpracować z nami na nowo. Wracają do pełni swojej leczniczej mocy, i nabierają "praktyki terapeutycznej". Bardzo ciekawie to obserwować, poznawać, jak twój drzewny przyjaciel zmienia się wraz z tobą. Miewają i humory - czasami nie życzą sobie rozmowy i kontaktu, potrafią wtedy odgonić natręta i „pokłuć" energetycznie. Drzewa znają odpowiedzi na wiele pytań. Wiedzę czerpią z czegoś, co określają „pamięcią ziemi” - takiej jakby bibliotece, w której zapisane jest wszystko, co było dawniej i jest dziś. Ze swego poziomu świadomości, postrzegają sprawy i zdarzenia inaczej niż my. Dostrzegają o wiele więcej. Osądu nie zaburza im ego, duma, czy rozpraszacze tego świata. Dlatego mogą nam przekazać każdą prawdę, taką jaką ona jest. Osobna kwestia, czy bywamy gotowi ją przyjąć. Rozmawiają też same z sobą, plotkują, choć potrafią ciekawskiemu „wyłączyć” możliwość słyszenia takich rozmów. Pokazują też czasem obrazy. Są to wspomnienia z dawnego wyglądu miejsc, w których rosną, a czasami coś co drzewu jest szczególnie miłe lub jakieś miejsca w lesie, do których warto się udać. Kiedy jest im dobrze, organizują kręgi, wiece, narady albo po prostu śpiewają. Każde z drzew śpiewa w innym języku, niemożliwym do oddania w słowach i uczuciach. I to najpiękniejsze, co dane mi było w życiu usłyszeć.
Co to jest sylwoterapia, zwana też dendroterapią? I co mogą uleczyć drzewa?
W najprostszym ujęciu to alternatywna metoda lecznicza, prowadząca do harmonii trzech składowych człowieka: ciała, umysłu, i ducha. Drzewa potrafią wpływać na wszystkie te aspekty i każdy może to poczuć już po kilkunastominutowym kontakcie z drzewem mocy. To zapomniana i oczywista wiedza naszych przodków, która dziś stopniowo wraca do łask. Oni wiedzieli, do których drzew należy się udać w przypadku jakiejś dolegliwości. Część z tych nauk przetrwała do dziś w wierzeniach ludowych.
Co mogą uleczyć drzewa... to jest ciekawe pytanie. Powszechnie wiadomo, że kontakt z przyrodą pozwala wrócić do harmonii, dobrego samopoczucia i nastroju. Wycisza i uspokaja. Poszczególnym gatunkom drzew przypisywano różne właściwości wspierające nasze ciało i ja po sobie wiem, że to działa, choć nie zamierzam nikogo usilnie przekonywać. Jeden mój przypadek zapisał mi się w pamięci szczególnie. Pamiętam, jak rozkładała mnie gorączka, szczypało w gardle, no i ogólnie zapowiadało się na rozłożenie przeziębieniem. Mimo to zmusiłem się, aby ruszyć do lasu i po kilku godzinach spędzonych u zaprzyjaźnionego dębu, wróciłem zdrów, bez żadnych już objawów. Ale zostawmy może ciało. Dużo ciekawszym jest wpływ drzew na ludzką podświadomość, psychikę, zdolność do transformacji trudnych emocji, ich uzdrawianie. To jest obszar niedoceniany, gdzie drzewa potrafią zrobić naprawdę wiele dobrego. One widzą nas i postrzegają jako kłąb emocji, myśli i uczuć. Czują w kolorach i wibracjach. Jesteśmy przed nimi nadzy, z wszystkim co chcielibyśmy ukryć przed światem, z czym się zmagamy, czego się boimy, co nas boli itd. Drzewo widząc w naszej aurze te luki, potrafi uzdrowić, udrożnić przepływ energii tak, że dana troska, napięcie, czy emocja znika. Potrafią też przeprowadzić proces uwalniania traumy czy trudnych doświadczeń.
Dla osoby spostrzegawczej i wrażliwej, która widzi, słyszy i czuje więcej niż inni, każda wyprawa do lasu, na łąkę, każdy kontakt z przyrodą przynosi wiele pięknych doznań. Czy jednak masz jakieś szczególne doświadczenia, wspomnienia z Twoich wypraw? Czy coś szczególnie Cię poruszyło, zaskoczyło?
Och, mam mnóstwo takich pięknych wspomnień. Opowiadać można godzinami. Dlatego piszę o tym swoją książkę. Pamiętam wczesną wiosnę w olszynach, kiedy uwagę moją przykuł zbliżający się szelest. Wnet dostrzegłem grupę kilkunastu saren, które akurat tędy przechodziły. Już nie było jak się wycofać. Przywarłem więc plecami do olchy, nieruchomo, oddychając cicho i płytko. A one… przeszły jedna za drugą tuż przede mną, na wyciągnięcie ręki. Z nozdrzy buchała im para… Widziałem każdy szczegół i te ciemne oczy, z pełnią nieokiełznanej głębi. Innym razem siedziałem nocą na stogu balotów słomy, gdzieś w polu, podczas pełni księżyca. Czekałem na przejście dzików, kiedy szmer ponad głową wyrwał mnie z zamyślenia. Odwracam głowę i co widzę - „piętro wyżej”’ na kolejnej partii słomy stoi młody lisek i przygląda mi się ciekawie. Kręci zdumiony głową, przechyla na boki, jakby chciał najdokładniej mi się przyjrzeć. Takie chwile napawają pełnią wzruszenia i szczęścia. Innym razem, medytując pod jesionami, zauważyłem lisa, który z pól kierował się do miejsca w którym siedziałem. Widział mnie chyba od początku. Sikora bogatka szczebiotała z alarmem, a on po prostu usiadł obok mnie. Jakbym dla niego nie istniał. Posiedział parę minut, ziewnął, i zniknął w gąszczu traw. To było bardzo mistyczne doświadczenie. Wiem, że drzewa sprowadziły mi go w darze, jakkolwiek to zabrzmi. Chętnie obdarowują takimi scenami, bo przecież doskonale odczuwają to, co w sobie nosimy wobec natury. Wiedzą, że sprawiają mi tym radość. Kiedy indziej przybyłem nad bagno o bladym świcie. Trawy były jeszcze mokre, szło się więc cicho. Obok szuwarów buszował wielki, czarny dzik. Podszedłem do niego na kilka kroków, patrząc jak buchtuje, ryje i zajada się tym co wykopał. Z dzikami miałem wiele pięknych przygód. Innym wspomnieniem zapisały się spotkania z łosiami w Kampinosie. Szedłem przez oświetlony refleksami księżycowych promieni las, kiedy klępa z młodym przeszła mi przez drogę, wchodząc na pobliską łąkę. Tam pasła się z maleństwem. Spotkałem ją potem jeszcze raz za dnia, kiedy wypoczywała tuż przy ścieżce razem z łoszakiem. To była magiczna chwila. Bardzo też lubię, kiedy latają wokół mnie nietoperze. Ich odgłosy są takie nietypowe. A lubią wirować wokół człowieka, bo obok nas zwykle gromadzą się komary. Nie zapomnę też rykowiska, kiedy samce jeleni prześcigały się w posykiwaniach, a cały las grzmiał ich mocarnymi nawoływaniami. Albo jak myszołów zaatakował zająca, a ten bronił się skacząc na napastnika. Wzruszyła mnie pewna mała sarenka, która zasnęła mi pod czatownią, opóźniając mój powrót o kilka godzin do widnego poranka. Zaskoczył też jeden borsuk, który korzystając z mojego rozmarzenia wspiął się na górkę, na której siedziałem i zaczął pałaszować moją kanapkę z plecaka. Zaskakiwały też różne rzadkie gatunki ptaków, których nie spodziewałbym się w mojej okolicy. Bliskość ze światem zwierząt zaskakuje na różnych poziomach. Moje wielogodzinne przesiadywanie na łące powodowało, że króliki i lisy podchodziły, aby mi się przyjrzeć. Sarny szybko się przyzwyczajały, ignorując mnie zupełnie. Tajemniczo wypadają tutaj sowy, które potrafią zrobić kilka okrążeń wokół głowy, niemal dotykając skrzydłem, też z ciekawości. Jakby zwierzęta wiedziały, że człowiek o tej porze i tyle czasu w naturze to zjawisko nietypowe, które trzeba zmysłami obadać. Ostatnio szczególnie obserwuję bawiące się sarny, podziwiając jak potrafią być wesołe, zaczepne, rubaszne. Bardzo ważne są teraz dla mnie kontakty z drzewami i nasze rozmowy. Dopiero tu odkrywam pełnię, a może tylko kolejną małą część duchowego bogactwa, jakie kryje się za parawanem zwyczajności. Pamiętam słoneczny jesienny dzień w olszynach. Nagle wokół rozegrał się szmer, delikatny poszum jakby padało, lecz pogodne niebo nie uroniło ani jednej kropli. Rozglądam się, a to chmara czyżyków, żółtawych ptaszków żerujących w koronach olch sprawiła nieustający deszcz nasion z takim właśnie pogłosem. Ktoś inny może niczego by nie zauważył. Dla mnie to codzienna magia, przejawiana w niezliczonej ilości zjawisk. Chłonę ją, przeżywam, i opisuję na blogu.
Dziękuję za rozmowę i życzę Ci powodzenia w książkowym projekcie.