Pokój z widokiem

Wszyscy znamy smak kończącego się lata. Wrzesień bujni się jeszcze zielenią, obfituje kolorami kwiatów i owoców, ale powrót z urlopu do codziennych obowiązków nie nastraja dobrze. Dni są już krótsze, chłodniejsze i coraz częściej nachodzą nas myśli o zbliżającej się jesiennej plusze. Podczas jednego z ostatnich weekendów lata pomyśleliśmy więc, że może jeszcze zdążymy przed jesienną szarugą wyskoczyć za miasto, by zachłysnąć się ostatnim łykiem lata? Choćby blisko, choćby zaraz ...

   Szukamy ciekawego miejsca blisko Poznania. Zaintrygował nas "Dworek nad Lednicą" - gospodarstwo agroturystyczne we wsi Rybitwy w powiecie gnieźnieńskim. Jest blisko, bo tylko 36 kilometrów od Poznania. Miejscowość ciekawa - Rybitwy wymienione zostały pośród innych polskich miejscowości w roku 1136 w tzw. Bulli gnieźnieńskiej, jednym z najcenniejszych zabytków polskiej historiografii. We wsi znajduje się drewniany wiatrak, dawna szkoła przeniesiona z Czerniejewa, stara chata z 1735 roku (również przeniesiona - z Marianowa) oraz dworek z XIX wieku, w którym mamy zamieszkać. Co więcej, dworek położony jest nad samym Jeziorem Lednickim.
   Pospiesznie pakujemy się - mąż, syn i ja. Bierzemy oczywiście ze sobą naszego psa, który - choć nie przepada za jazdą samochodem - uwielbia wypady za miasto ze swoim państwem. Nie ociąga się więc zbyt długo i, czując swym psim nosem nadchodzącą przygodę, wskakuje na tylne siedzenie samochodu. Jedziemy!
   Podróż trwa bardzo krótko. Jeszcze nie ucichł całkiem w naszych głowach gwar wielkiego miasta, a my już znajdujemy się w innym, spokojniejszym i cichszym świecie. Troszkę błądzimy zanim odnajdujemy dom państwa Urszuli i Mariana Łomnickich, ale wreszcie wysiadamy z auta na ich podwórku.
  Pierwsze co przyciąga nasz wzrok, to lustro jeziora - tuż obok nas. Dworek jest nieduży, ale bardzo urokliwy. Półokrągłe stopnie prowadzą nas na śliczny ganek porośnięty winobluszczem. Witają nas tu ognistoczerwone i bladoróżowe pelargonie, koralowe begonie i żółte nagietki, które gospodyni posadziła w glinianych i kamiennych garnkach.
   - Pięknie tu - myślimy i kroczymy dalej za panią Urszulą. W sieni uderza nas w nos przyjemny, słodki, winny zapach. I już dostrzegamy wielgaśne kosze wypełnione rumianymi jabłkami.
    - W sklepie jabłka tak intensywnie nie pachną - przychodzi nam na myśl. Pani Urszula prowadzi nas na piętro do "naszego" pokoju - pokoju z widokiem. Są tu dwa okna. Z każdego z nich rozpościera się niezwykły widok na, chyba najbardziej polskie z polskich jezior - Jezioro Lednickie oraz królewską wyspę Lednicę. Wyglądamy przez okna, a w myślach przewracamy strony szkolnych podręczników historii.                                                                     
   - A więc to tutaj działa się nasza wielka historia, to tu - na wyciągnięcie ręki - zaczęła się Polska...
   Rozglądamy się po pokoju. Z pewnością nie jest to luksusowy apartament hotelowy. Jest tu jednak klimat, który bardzo nam odpowiada. Od nierównych ścian odwracają uwagę stare meble i obrazy, z których przyglądają nam się interesujące postaci.
- Ciekawe kim były osoby na portretach? - zastanawiamy się.
    W części sypialnej pokoju stoją niebanalne nocne stoliki zrobione ze starych maszyn do szycia. Są tu też piękne, choć mocno wysłużone, wielkie łóżka. Kiedy kładziemy się spać, skrzypią niemiłosiernie. Nie marudzimy jednak. Pościel jest świeża i pachnąca, a łóżka okazują się całkiem wygodne. Każdy jęk dobiegający ze sprężyn łóżek powoduje chichot całej naszej trójki. Gasimy światło i zapada nieopisana ciemność. Tak czarna noc nie mieszka w mieście. Początkowo czujemy się trochę dziwnie w tej czarnej czeluści, ale po chwili przyzwyczajamy się do niej. Otoczeni zewsząd zapachem starego domostwa, w tej ciemnej chwili, mąż i ja przypominamy sobie wakacje spędzane u dziadków. Opowieściami z dzieciństwa dzielimy się z synem. W domu jakoś mało mamy czasu na takie rozmowy, cieszymy się więc tym wspólnie spędzonym na wspomnieniach wieczorem.
   Nazajutrz zwiedzamy dworek i całe gospodarstwo. Dom przepełniony jest starymi, pięknymi sprzętami, które tworzą niesamowitą atmosferę. Z każdego kąta wygląda tu historia. Jesteśmy ciekawi, jakie są dzieje tego sędziwego domu.
   - Wiemy na pewno, że w 1886 roku majątek został wykupiony przez niemiecką Komisję Kolonizacyjną i podzielony między trzy rodziny. Taki stan utrzymał się do 1945 roku. Po wojnie, w ramach dokwaterowywania, mieszkały tu w pewnym momencie aż 4 rodziny. W 1969 roku podupadły dworek kupił Jerzy Łomnicki - historyk sztuki, archeolog. Był on dyrektorem początkowo Rezerwatu na Ostrowie Lednickim, a następnie zorganizowanego przez siebie Muzeum Początków Państwa Polskiego na Lednicy - mówi pan Marian Łomnicki, sołtys Rybitw.                 
To tu więc - w dworku w Rybitwach, leżącym na zachodnim brzegu Jeziora Lednickiego zaczęła się historia obecnego Muzeum Pierwszych Piastów na Lednicy. Dom Jerzego Łomnickiego stał się pierwszą siedzibą muzeum, a także bazą mieszkaniową dla jego pracowników. Dworek spełniał wówczas rolę swoistego centrum naukowego. Zbieżność nazwisk obecnych gospodarzy nie jest tu przypadkowa.
   - Dworek kupiliśmy w 1982 roku, po śmierci Jerzego Łomnickiego, który był moim kuzynem - opowiada pan Marian.
   Pani Urszula i pan Marian są bardzo gościnni. Chętnie z nami rozmawiają i zapraszają nas na herbatę do swojego prywatnego mieszkania. Jesteśmy zaskoczeni i zachwyceni ogromną ilością pamiątkowych przedmiotów, obrazów i szkiców.
   - Zdecydowana większość mebli jest wyniesione z domu rodzinnego. Ciekawe i niejednokrotnie zabytkowe przedmioty to efekt naszego zbieractwa - zaspokajają naszą ciekawość państwo Łomniccy.
   Pan Marian kolekcjonuje butelki o różnych ciekawych kształtach, a pani Urszula moździerze i stare żelazka. Mi szczególnie podoba się, oprawiony w ramy, pas słucki oraz przepiękne obrazy, na których między innymi rozpoznaję dworek w Rybitwach.
   - Parę rzeczy jest od znajomych, ale wiele z nich to prezenty od naszych gości. Były u nas trzy plenery malarskie, po których zawsze coś zostało - uśmiecha się pani Urszula. - Przyjeżdża do nas dużo ludzi związanych z kulturą i sztuką , także tłumacze i ludzie związani z filmem: aktorzy i reżyserzy.
   Na środku podwórka stoi spora drewniana rzeźba, która bardzo mnie zaintrygowała.
- Rzeźba stoi od lat. Dostaliśmy ją w prezencie od sąsiada rzeźbiarza i nazwaliśmy ją Beethoven - mówi pani Urszula.
Przyglądam się bliżej i rzeczywiście można się w niej doszukać podobieństwa do sylwetki wielkiego mistrza.
   Gospodyni ma jeszcze inne hobby - jest zapaloną ogrodniczką. Cały dom otulony jest krzewami i bylinami. Pysznią się tu hortensje, mięsiste funkie, czerwone róże i złociste słoneczniki. Widzę też lawendę i wszędobylskie bodziszki.
   - Musi tu być równie pięknie wiosną i latem - myślę sobie i postanawiam, że koniecznie musimy przyjechać tu jeszcze w innym terminie.
Pani Urszula ma piękny ogród, do którego prowadzi drewniana furtka. Rośnie tu mnóstwo wiejskich, niewyszukanych kwiatów, które posadzone w dużej ilości robią wrażenie kolorowych plam i faktur. Zachwycam się fioletami, których właśnie najwięcej jest w tej chwili w ogrodzie gospodyni.
   - Od wiosny do jesieni zawsze coś kwitnie i to jest moja nagroda i moje ulubienie - mówi pani Urszula.
Trudno się dziwić, że chętnie przyjeżdżają tu artyści na plenery malarskie. Tyle tu struktur i barw, no i ten widok na Lednicę...
   Państwo Łomniccy prowadzą gospodarstwo wraz z córką. Zajmują się rolnictwem, uprawiając na 11 hektarach ziemi głównie zboża i zioła, m.in. bardzo rzadki ostropest plamisty. Od 1996 roku wprowadzili także usługi agroturystyczne. Do dyspozycji gości są trzy pokoje z łazienkami. Jest tu także kuchnia, z której mogą korzystać letnicy.
   Pan Marian jest emerytowanym pracownikiem Muzeum Pierwszych Piastów na Lednicy, a pani Urszula przewodnikiem turystycznym. Doskonale znają historię regionu, dlatego organizują lekcje historyczne dla dzieci, zatytułowane „Śladami średniowiecza”. Nam również podpowiadają, co warto zobaczyć w okolicy.
   Koronnym punktem naszej wycieczki jest oczywiście Ostrów Lednicki - największa z kilku wysp na jeziorze Lednica, miejsce Chrztu Polski. Znajduje się tu stanowisko archeologiczne oraz Muzeum Pierwszych Piastów. Wyspa jest jednym z najważniejszych miejsc historii Polski. Za panowania Mieszka I i Bolesława Chrobrego była jednym z głównych ośrodków obronnych i administracyjnych Polski. Na wyspie, w centrum plemienia Polan (tuż obok ważnego, dawnego strategiczno-handlowego traktu lądowego oraz wodnego między Poznaniem a Gnieznem), zachowały się pozostałości grodu oraz relikty najstarszego w Polsce zespołu preromańskiej architektury pałacowo-sakralnej (z basenami do chrztu) i wolno stojącego kościoła cmentarnego z grobami w nawie i aneksach. To tu właśnie toczy się akcja powieści "Stara baśń" Józefa Ignacego Kraszewskiego.
    Promem wracamy na stały ląd i postanawiamy znaleźć miejsce stracenia "czarownic" w Gorzuchowie, o którym mówiła nam pani Urszula. Docieramy do wsi. Ponad 250 lat temu wydarzyła się tu straszna tragedia. Dziesięć kobiet oskarżono o czary i spalono na stosie. Jesteśmy bardzo poruszeni tą historią. Dobrze, że upamiętnia ją stojący tu krzyż i śliczny pomnik małej zielarki. Patrząc na nią, aż ciarki po nas przechodzą.
   - Jeśli kiedyś będę narzekać na trudne czasy, to sobie przypomnę to miejsce - przyrzekam sobie.
   Zahaczamy jeszcze o Zakrzewo, gdzie zachwyca nas przepiękny pałac otoczony cudownym parkiem i urokliwe zabudowania gospodarcze we wsi. Szkoda, że nie można zwiedzać pałacu. Spacerujemy więc po Zakrzewie i stajemy, jak wryci, przed zabytkową gorzelnią. Chyba nie widzieliśmy dotąd tak pięknego obiektu gospodarczego - toż to pałacyk jak z bajki.
   Wracamy do Rybitw i postanawiamy delektować się ostatkami lata na łonie natury. Państwo Łomniccy mają łódź, którą udostępniają swoim gościom. Oprócz nas, nie ma akurat innych turystów, więc łódź mamy tylko dla siebie. To zupełnie co innego niż łódź z wypożyczalni sprzętu wodnego, z których często zdarza nam się korzystać. Nie musimy się spieszyć i patrzeć na zegarek. Powoli opływamy całe jezioro. Podpływamy do wyspy Mieszka i Chrobrego i próbujemy wyobrazić sobie jak tu było, kiedy tu panowali. Ster przejmuje nasz szesnastoletni syn. Miło patrzeć jak na naszych oczach dorasta. Z dumą patrzymy, jak dobrze radzi sobie z wiosłami. Suniemy po gładkiej tafli jeziora. Przymykam oczy i wyobrażam sobie Mieszka i jego ukochaną Dąbrówkę, siedzących w dryfującej obok nas łodzi.
   Przybijamy do brzegu niewielkiej wysepki. To Ledniczka. Rosną tu spore drzewa i mnóstwo chaszczy. Miejsce wygląda bardzo dziko i ... bardzo zachęcająco. Postanawiamy zabawić się w Robinsonów i zbadać sekrety tajemniczej wyspy. Nie ma tu żadnych ścieżek. Jedynie resztki betonowych fundamentów i kilka starych śmieci są dowodem, że byli tu kiedyś ludzie. Trochę się boję, że nagle z zarośli wypełznie wprost na mnie jakaś żmija lub wyskoczy ogromna żaba, ale ciekawość jest silniejsza od strachu. Biorę kij i opukuję teren przed sobą, by wypłoszyć "potencjalne zagrożenia". Muszę wyglądać komicznie, ale na bezludnej wyspie kto by się tam tym przejmował. Rozglądamy się dookoła i szukamy sami nie wiedząc czego. Ale w takim miejscu można spodziewać się wszystkiego. I rzeczywiście - coś znaleźliśmy. Wśród kępy zielska leży sinobiałe, wielkie jajo. Bierzemy je do ręki. Jest zimne i dość ciężkie. Zaczynamy dywagacje, do kogo ono należy.
   - Może jakiegoś dinozaura lub pterodaktyla? - nasza fantazja nie zna granic.
W końcu przyjmujemy wersję, że najpewniej jest to jajo czapli siwej. Czaple lubią zasiedlać takie wyspy na jeziorach. Tylko co to jajo robi na ziemi? Jeśli nawet wypadło z gniazda, dlaczego się nie potłukło? Niestety, tego nie udało się nam ustalić. Na zawsze pozostanie to tajemnicą wyspy. Na Ledniczce podobno była w średniowieczu kuchnia książęca. Dzikie dziś miejsce, musiało kiedyś tętnić życiem.
     Płyniemy z powrotem zadowoleni z naszej małej, ale niezwykle ekscytującej wyprawy. Cumujemy łódź i siadamy na drewnianym pomoście, by jeszcze raz nacieszyć oczy widokiem jeziora. Okazuje się, że nie jesteśmy tu sami. Na pomoście siedzi wystraszony gołąb. Ostrożnie podchodzimy do niego i zauważamy obrączkę na jednej nóżce. To gołąb pocztowy. Zmęczony długim lotem znalazł tu sobie miejsce na wypoczynek. Jest tak wyczerpany, że nie chce przyjąć od nas okruchów chleba ani przyniesionej przez nas wody. Nie ucieka jednak. Może nie ma sił na ucieczkę? A może po prostu czuje się tu dobrze i bezpiecznie?
  Dobiega czas naszego pobytu w Rybitwach. Pora pomyśleć o powrocie. Jeszcze tylko pożegnalny spacer po przylegającej do gospodarstwa łące. Łąka, to za mało powiedziane. To zielony ocean traw! Nasz niewidomy pies, który w Poznaniu wciąż trzymany jest na smyczy, tu delektuje się przestrzenią i swobodą. Art po prostu szaleje. Widać jaki jest w tej zieleni szczęśliwy. My również, kiedy patrzymy na jego szczerą psią radość. Nasyceni świeżym powietrzem, pełni wrażeń, żegnamy się z miłymi gospodarzami i wracamy do domu. Na pamiątkę zabieramy ze sobą ogromny bukiet, kwitnącej właśnie, nadlednickiej trzciny. Będziemy mile wspominać to miejsce i "nasz" pokój z widokiem.

 "Dworek nad Lednicą"
Urszula i Marian Łomniccy
Rybitwy 7
62-261 Lednogóra

Ostatnio zmienianypiątek, 22 marzec 2019 17:01

Iza DZ wykształcenia bibliotekarz, ale lubi odnajdywać ślady przeszłości nie tylko na kartkach książek. Zafascynowana wielkopolską prowincją najchętniej spędza wolny czas na wsi lub w małych miasteczkach - regionalistka z romantyczną duszą. Zwiedza Wielkopolskę, szukając ciekawych miejsc i niezwykłych historii, którymi dzieli się na zainicjowanym przez siebie portalu wielkopolska-country.pl.

1 Komentarz

  • Michał

    Michał

    Link do komentarza środa, 16 kwiecień 2014 12:19

    Rok temu byłem w tym dworku razem z moimi synami. Robiliśmy sobie "męską" wycieczkę rowerową z Poznania i tam właśnie zatrzymaliśmy się na nocleg.

    Nie jest to miejsce dla fanów luksusu i basenów z krystalicznie czystą wodą. Dworek jest nieco podniszczony, a łóżka faktycznie skrzypią niemiłosiernie, ale wiejski klimat, spokój i cisza rekompensują te drobne wady. Moi synowie do dziś wspominają jak skakali z pomostu do jeziora i jak wcześnie rano czekali na łące na wschód słońca, opatuleni w koce. A później - niespodzianka - na leżaku przed dworkiem wygrzewał się Andrzej Maleszka (ten od "Magicznego drzewa", które akurat moi chłopcy czytali). Niezwykłe spotkanie.

    Bardzo nam się tu podobało. Odpoczęliśmy od miejskiego gwaru, choć spędziliśmy tu zaledwie jedną dobę.

    Raportuj

Skomentuj

Powrót na górę
Nasz portal wykorzystuje pliki cookies. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na wykorzystywanie plików cookies w zakresie odpowiadającym konfiguracji Twojej przeglądarki. Więcej o naszej Polityce prywatności