Szczęście ma smak wiśni
- Napisane przez Izabela Wielicka
- wielkość czcionki Zmniejsz czcionkę Powiększ czcionkę
- Wydrukuj Email
- Skomentuj jako pierwszy!
Kwiecień przynosi wiosnę i kwieci się na potęgę. Rozchylają się płatki wiosennych kwiatów i krzewów, ciesząc nasze oczy i dusze. To najbardziej wyczekiwany czas w ciągu całego roku. Chciałoby się więc maksymalnie nim nasycić. A gdzie można znaleźć najwięcej kwiatów? Oczywiście w sadzie, gdzie o tej porze kwitną drzewa owocowe. Potrafimy je rozpoznawać, bo spotykane są często w ogrodach i na działkach. Jednak w dużym kwitnącym sadzie nigdy jeszcze nie byliśmy. Postanowiliśmy więc odwiedzić gospodarstwo agroturystyczne w Modle Kolonii niedaleko Konina. Tam, jak przekonują gospodarze - Małgorzata i Andrzej Pomoccy - jest "Owocowy raj".
Zbliżając się do celu naszej wyprawy trochę nas niepokoi, że gospodarstwo usytuowane jest dość blisko drogi dojazdowej do autostrady. Jednak, kiedy wysiadamy na podwórzu państwa Pomocków, widzimy połyskującą za domem taflę zalewu: - To spora rekompensata - przyznajemy w duchu.
Już biegnie do nas pani Małgorzata i wita serdecznie. Jej szczery uśmiech sprawił, że z miejsca poczuliśmy się jak u rodziny. Jest już późno, więc umawiamy się, że sad i całe swoje włości pokaże nam jutro. Ogromnie jesteśmy ciekawi kwitnących drzew i całego gospodarstwa. Zauważamy, że - oprócz budynków gospodarczych - stoją tu aż trzy domy mieszkalne. Każdy z innej "epoki". Podejrzewamy , że ciekawa musi być historia tego siedliska.
Tymczasem wchodzimy do budynku pensjonatu zwanego "Rafą". Wygląda na to, że jest to nowy obiekt. Wnętrza są nowocześnie urządzone i bardzo świeże. Każdy pokój ma owocową nazwę, o czym informują tabliczki na drzwiach. Jest tu na przykład:"Porzeczkowa fantazja", "Malinowa rozkosz" i "Czereśniowy Blask", do którego mamy klucz. Na jednej ze ścian wisi, zamiast obrazka, krótka notatka o czereśni z jej wizerunkiem. Bardzo nam się podoba ten edukacyjny pomysł gospodarzy. Z okna podziwiamy widok światełek odbijających się w zalewie, a potem kładziemy się spać.
***
Nazajutrz, po śniadaniu, spotykamy się z gospodarzami, aby poznać bliżej ich życie na gospodarstwie. Nie myliliśmy się. Miejsce to ma długą i bardzo ciekawą historię.
Gospodarzyli tutaj już dziadkowie pana Andrzeja, a potem gospodarstwo przejęła jego mama. Była jedynaczką, więc odziedziczyła je w całości. Rodzice pana Andrzeja hodowali krowy i świnie, mieli też uprawne pola. Pracowicie i szczęśliwie prowadzili gospodarstwo, ale wybuchła wojna. To był ciężki czas dla wszystkich. Zaczęły się masowe wysiedlenia. Janinę i Stanisława Pomocków to nieszczęście również dotknęło. W 1941 roku Niemcy wysiedlili ich z dziećmi do Brandenburgii. Musieli zostawić tu cały swój dobytek, nie wiedząc czy przeżyją wojnę i czy jeszcze wrócą na swoje - ale wrócili. Tylko domu swojego już nie zastali. Niemcy, którzy w czasie wojny zajęli ich gospodarstwo, zburzyli stary dom Pomocków i wybudowali nowy - drewniany. Nie było wyboru. Trzeba było zamieszkać poniemiecki budynek, który okazał się zresztą całkiem miły i wygodny. Najważniejsze, że byli już w Polsce - razem i znów na swoim. Kiedy Pomoccy wrócili do Modły Kolonii w 1945 roku, pan Stanisław niemal natychmiast rozpoczął pracę i za pierwszą wypłatę kupił sadzonki drzew owocowych. Trzeba było zacząć wszystko od nowa. Marzył o wielkim i wspaniałym sadzie, o kwitnących jabłoniach. Darzyło im się. Mieli pięcioro dzieci, z których najmłodszy Andrzej przejął z czasem gospodarkę. Wykształcił się na rolnika i kochał ją tak samo jak jego rodzice. W dodatku znalazł sobie żonę, która oprócz miłości do niego czuła także miłość do sadu. Śliczna Małgorzata z sąsiedniej wsi skończyła ogrodnicze studia w Poznaniu, ale garnęła się do pracy na gospodarstwie. Obok domu rodziców wybudowali więc własny dom i założyli nową rodzinę. Poświęcili się bez reszty czworgu dzieciom i sadowi, który rozwijał się i piękniał w oczach. Mieli także mleczne krowy, spory kawałek łąki i pola. Czas spokojny, żadnych dziejowych zawirowań i wydawało się, że gospodarstwu nic już nie zagrozi. Okazało się inaczej. Modła Kolonia znalazła się w rejonie inwestycji autostrady. Pomoccy zmuszeni byli oddać na ten cel większą część swojego gospodarstwa.
- Okroili nam gospodarstwo. Część ziemi wykorzystano w związku z autostradą, część pod zalew. Ubolewaliśmy bardzo - mówi z żalem pani Małgorzata. - Mieliśmy sporą łąkę i większy sad.
A skoro nie ma już łąki, więc i z hodowli krów Pomoccy zrezygnowali. Zostało im pięć hektarów sadu. Najwięcej jest wiśni i czereśni. Rośnie w nim też trochę jabłoni i gruszy. Te drzewa to ich wielka miłość.
***
Wybieramy się z panią Małgosią i panem Andrzejem do sadu. Cały tonie w białych kwiatach. Spacerując alejkami pomiędzy wystrojonymi w śnieżne sukienki drzewami czujemy się jakoś niezwykle świątecznie. Mimo pochmurnej pogody, w sadzie jest jasno od wszechobecnej bieli. Jest pięknie, a spacer niezwykle przyjemny. Przekonujemy się, że nazwa gospodarstwa "Owocowy Raj nad Zalewem" nie jest tylko sloganem reklamowym. Tu - w sadzie - naprawdę jest jak w raju.
Drzewka są niewysokie, ale wcale niemłode. Najstarsze mają aż 30 lat: - Są na karłowych podkładkach - wyjaśnia gospodyni.
Rośnie tu kilka gatunków wiśni: Łutówka, Debreceni Batermo i Kelleris oraz czereśni: Vanda, Techlovan, Kordia, Regina, Summit. Jabłoni jest zdecydowanie mniej, ale także można znaleźć tu kilka odmian: Ligol, Gala, Champion i Idared.
Wbrew pozorom pracy w sadzie jest sporo. Drzewka wymagają częstego cięcia, bo dojrzewające owoce muszą mieć dużo światła: - W listopadzie, grudniu i styczniu mamy trochę przerwy. To są takie luźniejsze miesiące. Ale od lutego zaczynamy cięcie korekcyjne. Potem zaczynają się wszystkie zabiegi nawożenia, ochrony, kolejne cięcia korekcyjne. Następnie zbiory, a po nich cięcie zasadnicze - wymienia pani Małgosia.
Wszystkie te czynności wykonują sami. Jedynie do zbiorów wynajmują pracowników.
- W zasadzie to mamy tysiące robotnic - uśmiecha się tajemniczo pan Andrzej. A my już domyślamy się, o jakich pracownicach mówi, bo widzimy - wychylające się zza śnieżnych drzew - ule.
Ule wstawia do sadu pszczelarz tylko na czas kwitnienia. Potem je zabiera. To taka obopólna korzyść. Pszczoły zapylają kwiaty, dzięki czemu drzewa rodzą owoce, a pszczelarz ma miód. Okazuje się, że jednak natura jest niezastąpiona. Gdyby nie pszczoły, cały sadowniczy trud człowieka poszedłby na marne.
- Trzmiele są też pracowite i pożyteczne - dodaje pani Małgosia. - Pracują w większym zakresie temperatur, nawet kiedy jest chłodno i wilgotno i kiedy pszczoła nie opuści ula.
Gospodarstwo sadownicze państwa Pomocków należy do grupy producenckiej "Agrosad", która zrzesza ponad trzydziestu sadowników. Wielu producentów różnych branż walczy z konkurencją. Tu korzystna okazała się współpraca. Gospodarze nie muszą martwić się o zbyt, bo o to troszczy się zarząd grupy.
- My dbamy tylko o jakość. Owoce zbieramy ręcznie, więc są pełnowartościowe. Cieszą się sporym powodzeniem. Eksportuje się je nawet do Niemiec. Wyśmienicie nadają się na przetwory i jako dodatek do lodów i jogurtów. Nasza grupa powstała już w latach dziewięćdziesiątych. Jest bardzo prężna i świetnie sobie radzi. Wszystkie owoce wyprodukowane przez "Agrosad" to 1/100 produkcji polskiej - mówi pani Małgorzata.
Czereśnie są sprzedawane indywidualnie. Nie nadają się w takim stopniu na przetwory jak wiśnie. Okoliczni hurtownicy, a także handlowcy z Warszawy, sami przyjeżdżają po owoce.
Istotna sprawa w uprawie wiśni i czereśni to nawadnianie. Karłowe drzewa mają płytki system korzeniowy i deszcz im nie wystarczy: - Zalew zabrał ziemię, z drugiej strony mamy jednak dużą ilość wody, którą można z niego pobierać. Dzięki temu drzewka są nawodnione - mówi pan Andrzej.
Kiedyś przez gospodarstwo przepływała niewielka i urokliwa rzeczka Powa - dopływ Warty. Wyglądała bardzo malowniczo wśród łąk, u stóp owocowych drzewek. Nie była w tym miejscu zbyt głęboka, ale w okresach intensywnych opadów i na wiosnę, po roztopach, rozlewała się bardzo. Była sporym zagrożeniem dla sąsiedniej wsi. Już Niemcy mieli plany, by wyregulować Powę. Potem w latach sześćdziesiątych wrócono do pomysłu zbudowania tu zbiornika retencyjnego. Ostatecznie sztuczny zalew powstał w 2006 roku. Teren najpierw pogłębiono, a potem zbudowano tamę. Środkiem zalewu nadal płynie Powa, ale jej wodę regulują teraz ludzie.
- Żal było patrzeć, kiedy zalew zabierał część naszego kochanego sadu i łąkę - wspomina ze smutkiem pani Małgosia. Zaraz jednak dodaje pozytywny komentarz do całej sprawy: - Ale mamy wodę, a zalew zmienił krajobraz. Są w nim ryby i raki. Przyjeżdzają wędkarze i odbywają się tu zawody windsurfingowe.
Ciężko było Pomockom, gdy zabierano ich rodzinną ziemię, ale rozumieją że zalew jest koniecznością, a autostrada bardzo potrzebna. Dzięki niej powstały nowe zakłady w gminie, a mieszkańcy mają pracę. Gospodarstwo znacznie się zmniejszyło, jednak życie wciąż przynosi nowe możliwości, nowe nadzieje.
***
Agroturystyka była marzeniem pani Małgosi od dawna. Ale dopiero córka Elżbieta, która już wdraża się w prowadzenie gospodarstwa pomogła jej to marzenie zrealizować i wspólnie zdecydowały się w 2009 roku na działalność agroturystyczną.
Okazało się, że budynek z "owocowymi" pokojami wcale nie jest nowy. Na pensjonat został zaadaptowany jeden z budynków gospodarczych. Sporą atrakcją dla agroturystów jest korzystanie z sadu i bliskość zalewu. Do dyspozycji gości jest łódź i kajak - można więc popływać.
Na terenie gospodarstwa jest też prywatny skansen. To mały, uroczy, drewniany domek, w którym mieszkali rodzice pana Andrzeja - prawdziwa perełka, o którą obecni gospodarze dbają z największą pieczołowitością i czułością. Mają sentyment do starych przedmiotów, szacunek do przeszłości, ale przede wszystkim robią to ze względu na pamięć rodziców.
Dom -skansen wciąż wygląda bardzo solidnie i budzi spore zainteresowanie wśród gości.
- Nawet okna są oryginalne - z 1942 roku - mówi z dumą pani Małgosia. - Niczego tu nie zmienialiśmy. Tylko dbamy o niego i konserwujemy.
Rzeczywiście domek jest jak zaczarowany. Zaglądamy do środka. Ślicznie tu. Urocze pokoiki z pięknymi, starymi, solidnymi meblami. W oknach ładne firanki. Na piecu z paleniskiem stoi stary czajnik. Nawet w saloniku znaleźć można zdjęcia i dyplomy byłych właścicieli. Czas jakby się tu zatrzymał. Jesteśmy zachwyceni panującym tu klimatem. Starszym agroturystom domek przypomina dzieciństwo, może wakacje u babci i z pewnością budzi nostalgię. Przyjeżdżające do Modły Kolonii dzieci mogą w nim - jak w wehikule czasu -przenieść się w cielęce lata swoich rodziców lub dziadków i zobaczyć jak mieszkano dawniej i jakich sprzętów używano.
Elżbieta, córka państwa Pomocków, ma wykształcenie ogrodnicze. Ukończyła Uniwersytet Przyrodniczy w Poznaniu i chce w przyszłości kontynuować rodzinną profesję sadownika. Nawet pracę magisterską napisała o uprawie czereśni. We wszystkim wspiera ją mąż z wykształceniem leśniczym. Już teraz mają głowę pełną pomysłów i działają w gospodarstwie. Dzięki staraniom pani Eli gospodarstwu przyznano środki unijne na wybudowanie chaty grillowej i tężni.
- Chcemy zrobić coś innego, bo większość gospodarstw agroturystycznych ma podobne atrakcje - głównie wiejskie zwierzęta. My będziemy mieć tężnię. Nasi goście będą mogli się czuć jak w Ciechocinku - śmieje się pani Ela.
Królową gospodarstwa jest jednak wciąż pani Małgosia. Kipi energią, dogląda sadu, obejścia i niemal cały czas jest obecna na swoim kuchennym posterunku, gdzie zawsze pachnie świeżo upieczonym chlebem lub ciastem - oczywiście z owocami. Słynie w okolicy z dobrej kuchni i wyśmienitych przetworów. Dom pełen gości to było jej wielkie marzenie. Marzenie, które się spełniło.
Działalność agroturystyczna przynosi wiele satysfakcji i pierwsze sukcesy. Pod koniec roku 2011 gospodarstwo agroturystyczne "Owocowy Raj nad Zalewem" zajęło pierwsze miejsce w konkursie na najlepszy obiekt turystyki na obszarach wiejskich w Wielkopolsce. Później otrzymało certyfikat „Miejsca z klimatem”, co oznacza że gospodarstwo jest przyjazne środowisku.
Pan Andrzej na początku sceptycznie podchodził do pomysłu urządzenia w gospodarstwie pensjonatu. Obawiał się, że ludzie nie zechcą do nich przyjeżdżać. A jednak przyjeżdżają. Odwiedzają ich studenci rolnictwa, by przyjrzeć sie pracy w sadzie. Przyjeżdżają też ci, którzy szukają kontaktu z naturą i oczywiście amatorzy słodkich owoców. Mimo bliskości ruchliwej drogi wciąż jest sie tu blisko natury.
- W sadzie mieszka sarna. Często ją spotykam. Odwiedzają nas bażanty, które całą zimę dokarmiamy, no i przychodzą zające - mówi z błyskiem w oku pan Andrzej, który jest miłośnikiem lasu i członkiem miejscowego koła łowieckiego.
- Lubię zwierzęta i interesuję się ich zwyczajami. Raczej unikam strzelania. Na zebrania koła chodzę raczej towarzysko - uśmiecha się pan Andrzej, a potem woła nas by pokazać małego zajączka, który właśnie zagubił się mamie. Jesteśmy szczerze zaskoczeni. Nigdy nie widzieliśmy tak maleńkiego szaraka. Ten dopiero się urodził. Ma może jeden dzień.
***
Jesteśmy oczarowani sadem i rodziną Pomocków. Niesamowite, z jak niezwykłą i nieudawaną serdecznością traktują swoich gości. Czuje się tu ciepło i rodzinną atmosferę. Pani domu częstuje plackiem i zdradza swoje przepisy na przetwory. Pan Andrzej - mistrz szachowy - nie odmówi nikomu rozegrania partyjki. Cieszą się z każdej wizyty w gospodarstwie. Kiedy opowiadają o sadzie, widać ogniki w ich oczach. Z dumą mówią także o swojej miejscowości i gminie. Pokazali nam całą okolicę. Pani Małgosia interesuje się historią regionu i zwraca nam uwagę na ciekawe zabytki - kościół w Starym Mieście, pałac w Żychlinie i Sławsku, opowiada miejscowe legendy. Pan Andrzej - były radny - chwali inwestycje w gminie i cieszy się jej rozwojem. Z szacunkiem i miłością mówią o swoich rodzicach, a o swych dzieciach - z radością i zadowoleniem. Od 35 lat żyją w zgodzie ze sobą, z naturą i tym co im los przynosi. Nie narzekają. Wdzięczni za to co im dała przeszłość i otwarci na przyszłość. Kochają swoją pracę, swoje miejsce na ziemi i ludzi - tak niewiele i aż tyle. To chyba po prostu szczęście.
"Owocowy Raj nad Zalewem"
Modła Kolonia 18 A
62-571 Stare Miasto