"Literacka Wielkopolska" cz. 2 - Śmiełów - rozterki Mickiewicza i muzealne kaloryfery
- Napisane przez Anna Roter-Bourkane
- wielkość czcionki Zmniejsz czcionkę Powiększ czcionkę
- Wydrukuj Email
- 4 Komentarzy
Tak jak obiecałam poprzednio, dziś będzie o najbliższym moim sąsiedztwie - a jakże literackim;) Otóż o tym, że w Śmiełowie jest muzeum mickiewiczowskie wiedzą wszystkie wielkopolskie dzieci (mam nadzieję), ale dlaczego? - oto jest pytanie. Dlaczego w ogóle Wielkopolska rości sobie do wieszcza „prawa”? Odpowiedź jest prosta - spędził tu swego czasu kilka trudnych miesięcy.
Ukrywał się pod fałszywym nazwiskiem, chciał przedostać się do powstania, które dogorywało w Warszawie, aby tam być przywódcą duchowym zrywu listopadowego... Coś jednak mówiło mu, że przejście przez Prosnę to zły pomysł, że stamtąd po prostu już drugi raz nie ucieknie... Intuicja okazała się słuszna. Powstanie spacyfikowano, granicy pilnowały gęste czujki rosyjskie, z przeprawy niewiele wyszło, ale - zdołał jednak obrócić ten ciężki czas w coś pożytecznego... Po kolei zatem.
W połowie sierpnia 1831 roku Mickiewicz, udając nauczyciela, pod fałszywym nazwiskiem jako Adam Mühl, przybył do Śmiełowa. Zastał tu piękny krajobraz leśny, pagórki, wzniesienia, do tego rzeka, jej rozlewiska i wąskie przesmyki - nie na darmo do dziś te tereny nazywa się „Szwajcarią Żerkowską”. Wśród „takich pól, przed laty” przebywał wieszcz, tu pił wspaniałą kawę z zapiekaną na wierzchu śmietanką, którą serwowała nieoceniona „kawiarka” Ciastowska. To o niej właśnie czytamy w "Panu Tadeuszu":
"Takiej kawy jak w Polszcze nie ma w żadnym kraju: W Polszcze, w domu porządnym, z dawnego zwyczaju,
Jest do robienia kawy osobna niewiasta,
Nazywa się kawiarka; ta sprowadza z miasta
Lub z wicin bierze ziarna w najlepszym gatunku,
I zna tajne sposoby gotowania trunku,
Który ma czarność węgla, przejrzystość bursztynu,
Zapach moki i gęstość miodowego płynu.
Wiadomo, czym dla kawy jest dobra śmietana;
Na wsi nie trudno o nię: bo kawiarka z rana,
Przystawiwszy imbryki, odwiedza mleczarnie
I sama lekko świeży nabiału kwiat garnie
Do każdej filiżanki w osobny garnuszek,
Aby każdą z nich ubrać w osobny kożuszek."
Tu też grywał w szachy (a graczem był tęgim), tu wreszcie trapiły go wyrzuty sumienia (bo przecież tam walczą i na niego czekają), tu wreszcie... romansował z siostrą właścicielki domu, Konstancją Łubieńską, błyskotliwą i pełną wdzięku matką czwórki dzieci... Niełatwe to były chwile dla poety - przeczucie klęski militarnej Warszawy silnie kontrastowało z tym, co przygotowała dla niego Wielkopolska szlachta - wyprawiano na jego cześć rauty, wieczorki, polowania, kolacje, fety, bywał często ojcem chrzestnym, zapraszano go do przeróżnych inicjatyw, wreszcie - swatano na potęgę! Kto chce widzieć ten okres w jego życiu jako pasmo uciech, myli się wielce, ale też - bądźmy szczerzy - nie żałował sobie. To był czas jasny i ciemny, radosny i markotny - bardzo pogmatwany wewnętrznie, bardzo niekomfortowy psychicznie. Nigdy w późniejszym życiu nie wspomniał Śmiełowa publicznie. Prywatnie zaś mówił o tym czasie raczej niepochlebnie: „Cały rok od wyjazdu z Włoch był tak okropny, że boję się myśleć o nim, jak o chorobie albo złym uczynku”, gdzie indziej zaś wyrazi się o „życiu zwierzęcym lub raczej roślinnym w lasach poznańskich”. Jakby chciał ten czas wymazać z akt - nic z tego jednak nie wyszło, gdyż Wielkopolanie do dziś czczą jego wizytę, a przejawy kultu sięgały nawet tego, że w sklepach można było kupić swego czasu papierosy „Adam Mickiewicz”.
We wspaniałym śmiełowskim pałacu poeta zamieszkiwał pokoik na pierwszym piętrze, z dużym piecem i wąskim łóżkiem. Ile razy poeta w tym pokoiku się śmiał, a ile płakał, wiedzą tylko śmiełowskie mury. Cieszył się zapewne z tego, że udało mu się uciec z Rosji, że miał nadzieję na przejście przez granicę do powstania, że Konstancja mu uległa, i że jej mąż nie zabił go dotąd. Mniej zdawały go bawić wieczorki, na których proszono go o improwizacje, a zupełnie nie było mu do śmiechu, gdy okazało się, że do powstania nie dojedzie, a w pamięci jego uczestników zapisze się jako tchórz i asekurant. Generał Dezydery Chłapowski z Turwi, znany bohater napoleoński i świetny rolnik, napisze po prostu w kilku żołnierskich słowach: „Kiedy się wszyscy bili, Mickiewicz tutaj w moim sąsiedztwie z niecną kobietą złe życie przez cztery miesiące prowadził. Może się poprawił, Boże przebacz mu, ale ludzie nie są tak miłosierni”.
Żeby uspokoić swoje sumienie, a i w historii mieć jako-tako poprowadzoną kartotekę, przez Prosnę jednak przepłynął. Mówił o tym znajomym, na pewno zaś Aleksandrowi Chodźce, który zapisał, iż Mickiewicz „z pomocą jakiegoś chłopka przeszedł na ziemię Polski Kongresowej, ale tam bardzo niedługo bawił”. Jakiego chłopka? A mojego sąsiada w czasie i przestrzeni, Franciszka Stawskiego. Oto bowiem całkiem niedaleko, w Chwałowie, istnieje wciąż żywa legenda o tym, jakoby przodek jednego z gospodarzy nad Prosną w roku 1831 przewiózł w „kmiecym przebraniu” na drugą stronę rzeki „poetę Miśkiewicza”. Niedługo jednak później - zabrał go stamtąd z powrotem do Wielkiego Księstwa Poznańskiego. Granicy pilnowały gęste patrole pruskie po „naszej” stronie, po drugiej zaś - „pikiety kozackie i szpicle carskie”. Przedostanie się w głąb Kongresówki było niemożliwe. Poeta zawrócił. Do dziś dnia w tym samym miejscu gospodarzą potomkowie jego przewoźnika, a pamięć miejsca i rodziny przenika się z legendą wieszcza. Mówcie sobie co tam chcecie o legendach - ja tam jednak wierzę swoim sąsiadom.
Także wtedy, gdy ich opowieść mówi o ukrytym skarbie powstańców, który w czasie zbliżającego się upadku postanowiono wywieźć z Warszawy. To złoto z Banku Polskiego, którego transport był prowadzony przez nasze ziemie. Gdy trzeba było się przyczaić, konwojenci zakopali go całkiem niedaleko mojego domu, potem jednak już go nie odnaleźli. Co się stało ze skarbem? Czy ktoś go potajemnie wykopał, czy też - podmokłe grunta nadwarciańskie wciągnęły go w głąb? Nie wiem. Mickiewicz widział i swoim zwyczajem opisywał, jak „sztaby złota przekazywano z rąk do rąk”, a nikt przy tym nie kradł. Ale legenda miejscowa mówi, iż każdy, kto potem zbytnio interesował się skarbem, umierał w niejasnych okolicznościach - pozwólcie zatem, iż nie będę się tym tematem więcej zajmować, chciałabym bowiem jeszcze trochę w życiu napisać.
Aby jakoś zrekompensować Wielkopolsce swoją obecność, a może po prostu dlatego, że był to ostatni kontakt poety z językiem i światem ojczystym, wiele wątków z okolic Śmiełowa znalazło się w Panu Tadeuszu. Oprócz fragmentu o kawie, również serwis śmiełowski trafił na karty poematu, polowania, a z okien pokoiku Mickiewicza widać było miedze obsadzone gruszami (które potem wyrąbali Niemcy). Mamy zatem śmiełowski pejzaż w samej inwokacji:
„A wszystko przepasane niby wstęgą, miedzą
Zieloną, na niej z rzadka ciche grusze siedzą”.
Wątków wielkopolskich jest w dziele więcej, a uważny czytelnik z poznańskiego zauważy i to, że buki w koncercie Wojskiego muszą być nasze, gdyż na Litwie po prostu nie rosną, bo za daleko to dla nich na północ.
Dziś, gdy zajeżdża się do śmiełowskiego muzeum, uderza przede wszystkim staranność, z jaką odrestaurowano i prowadzi się to miejsce. Zwłaszcza wiosną, gdy kwitną kwiaty w rozległym parku, jest przecudnie. Można też zobaczyć i powąchać, jakie kwiatki uprawiała w swoim ogródku Zosia z Pana Tadeusza, można popatrzeć przez szybkę na szachy poety i jego portfel, oraz na - najwdzięczniejszą moim zdaniem pamiątkę - malowany ręką jego córki kamień. Oprócz portretów, reprodukcji pomników poety z całego świata (wszędzie tam, gdzie jest choćby garstka Polaków, zaraz wyrasta pomnik Mickiewicza!), jest też wiele cennych wydań jego dzieł, a niektóre mają własnoręcznie wpisane dedykacje. Na koniec warto zajrzeć do muzealnej kawiarenki, gdzie kawa jest zaskakująco dobra, choć bez zapiekanej śmietanki - co za niedopatrzenie!
Jeśli ktoś chciałby przyjechać do Śmiełowa ma nie lada problem - nie ma tu torów kolejowych, a autobusy z Poznania dojeżdżają tylko do Klęki. Dalej pozostaje rower, samochód lub koń. Kilku moich ubiegłorocznych cudzoziemskich studentów, najbardziej zainteresowanych tematem, zabrałam zatem do muzeum własnym autem. Żeby zobaczyli „trochę świata” zamiast przeprawy przez most na Warcie w Nowym Mieście, pojechałam przez prom w Dębnie nad Wartą, gdzie zresztą również bywał poeta. Prom nie jest już pierwszej nowości, Mickiewicza przecież nie pamięta, jest całkiem mały, a jego lina sugestywnie kwiczy w czasie przeprawy. Była to atrakcja co się zowie! Przerażona na całego Turczynka za nic nie chciała mi uwierzyć w to, że damy radę sforsować Wartę w ten sposób, a cały czas przeprawy, czyli jakieś 3 minuty, miała zamknięte oczy i była wciśnięta w fotel... Dla kontrastu, jej francuski kolega natychmiast zrobił kilkadziesiąt zdjęć, gdyż w jego opinii to coś, jak „polskie safari” - „dzika rzeka”, prymitywny prom, sentymentalna poetycka aura - wszystko baaardzo romantyczne. Bohaterski Francuz jednak poległ w starciu z naszymi nadwarciańskimi komarami, które ścigały go po śmiełowskim parku, uradowane, że ktoś się tak malowniczo od nich opędza. Śmiełów jest też ulubionym miejscem popasu dla utrudzonych rowerzystów i turystów nordic-walking, nie tylko zatem studenci i wielbiciele poezji znajdą tu coś dla siebie.
A jeśli ktoś ma za daleko do Śmiełowa, a bardzo chciałby się doń udać, może to zrobić nie tylko za pomocą wirtualnego spaceru po muzealnych salach, jaki można odszukać bez trudu na stronie internetowej muzeum. Można także obejrzeć stary polski horror Wilczyca,w którym wnętrza są właśnie w większości śmiełowskie! Sale malowane przez braci Smuglewiczów grają w filmie arcyzgrabnie, a w finałowej scenie, kiedy to główny bohater wyprawia się, by zabić kobietę-wilkołaka srebrną kulą, widać nawet kaloryfery na ścianach śmiełowskich galerii!!! Co prawda w gustownych białych osłonach z drewna, ale uważne oko sąsiadki wypatrzy wszystko!
Nie napisałam ani jednego słowa o romansie z Konstancją i nic o handlu „mickiewiczowskimi relikwiami”, ale od czego kolejne odcinki? Serdecznie zapraszam do lektury - u nas na wsi nie można się nudzić!
- Oceń ten artykuł
- Dział: Felietony
- Czytany 5384 razy
Anna Roter-Bourkane
Od kilku lat mieszkanka małej wioski nad Wartą, na obrzeżach Żerkowsko-Czeszewskiego Parku Krajobrazowego. Obdarzona swoistym poczuciem humoru i nadto wykształconym zmysłem obserwacji, krąży między wsią (gdzie mieszka), a miastem (gdzie pracuje). Publicznie - doktor nauk humanistycznych w zakresie literaturoznawstwa na Wydziale Filologii Polskiej i Klasycznej UAM, pracuje z cudzoziemcami ucząc ich języka, kultury, historii i literatury polskiej. Prywatnie - miłośniczka wegetarianizmu, zabłoconych kaloszy, leśnych duktów i swojego psa Kruczka. Nie ma telewizora, lubi czytać w plenerze, prowadzi blog o wiejskim życiu, nocami wypieka orkiszowy chleb. Od niedawna podziwia Wielkopolskę z siodła. Dla czytelników portalu wielkopolska-country prześwietla swój rodzinny region pod względem pisarsko-poetyckich ciekawostek w cyklu felietonów "Literacka Wielkopolska".
Najnowsze od Anna Roter-Bourkane
- "Literacka Wielkopolska" cz. 9 - Kaliska młodość Marii Konopnickiej
- "Literacka Wielkopolska" cz. 8 - "Nigdy bym nie uwierzyła, gdybym się nie urodziła" - Kórnicka zagadka literacka
- "Literacka Wielkopolska" cz. 7 - Wierzeniczyć wierzenicznie w Wierzenicy - oto prawdziwe wierzeniczenia!
- "Literacka Wielkopolska" cz. 6 - Opatowska niespodzianka - Stefan Giller z rodziną i zerwany dach
- "Literacka Wielkopolska" cz. 5 - Dlaczego "Noce i dnie", a nie "Noce i dni"? - Russów Marii Dąbrowskiej
4 Komentarzy
-
gabi
Link do komentarza wtorek, 10 styczeń 2017 02:06miał być ciąg dalszy tematu; i co? i nic... doczekam się?
-
Iza
Link do komentarza sobota, 27 grudzień 2014 20:09wielkopolska-country nie jest blogiem, ale mniejsza o to. Z pewnością pałac w Śmiełowie ma o wiele więcej istotniejszych elementów - to oczywiste i całkowicie się z Panem zgadzam. Jednak wspomniane kaloryfery odegrały w felietonie pani Ani zupełnie inną rolę. Mam nadzieję, że inni czytelnicy, tak jak ja, nie tylko dowiedzieli się czegoś więcej na temat pobytu Mickiewicza w Śmiełowie, ale i nieźle się bawili :) Przy następnej okazji oglądania "Wilczycy" z pewnością będę wypatrywać owych kaloryferów ;)
-
Adam Kwiecień
Link do komentarza czwartek, 25 grudzień 2014 23:03Cyt: "...widać nawet kaloryfery na ścianach śmiełowskich galerii!!!" - i o co tyle krzyku? W scenie, w której Kacper Wosiński z listem za pasem podchodzi do lustra i poprawia wąsy widać też na ścianie elektryczny włącznik światła. Tylko co z tego? Czy to ma być powód do stawiania trzech wykrzykników? W filmie są o wiele ciekawsze ujęcia niż te dwa (np. tajne przejście z parteru na piętro pałacu albo ciasnota klatki schodowej oficyny wschodniej), i jakoś Pani nie poświęciła im większej uwagi. Jak zwykle, przysłanianie na blogu rzeczy istotnych nieistotnymi.
-
Iza
Link do komentarza wtorek, 14 październik 2014 22:55Świetny tekst. Nasz apetyt rośnie. Czekamy na kolejne odcinki :)