Cecylia Łęszczak: Nie wyobrażam sobie życia bez koni - cz. 1
- Napisane przez Izabela Wielicka
- wielkość czcionki Zmniejsz czcionkę Powiększ czcionkę
- Wydrukuj Email
- Skomentuj jako pierwszy!
Z Cecylią Łęszczak, miłośniczką i fotografem koni rozmawia Izabela Wielicka.
Ma Pani dwoje dzieci - siedmioletnią Martę i jedenastoletniego Kubę. Czy sięgnęła Pani po aparat fotograficzny w momencie ich pojawienia się na świecie? Czy zajmowała się Pani fotografowaniem już wcześniej? Pytam o to, bo na większości Pani zdjęć widzę dzieci. Ciekawa jestem, czy to one właśnie obudziły w Pani tę pasję?
-Zdecydowanie tak. To pojawienie się pierwszego dziecka na świecie stało się dla mnie motywacją, aby zacząć uwieczniać ważne chwile w jego życiu (jak chyba każdego rodzica). Wcześniej nie interesowałam się fotografią. Pierwszym aparatem, z jakim miałam do czynienia była lustrzanka cyfrowa i przyznaję się, że nie mam - póki co- dużej wiedzy na temat fotografii analogowej. Przez pierwsze lata były to czysto pamiątkowe zdjęcia. Coraz częściej czułam jednak, że nie mogę się ruszyć z domu bez aparatu i że chcę "iść" w trochę innym kierunku, starając się robić zdjęcia z artystycznym podejściem. Tak naprawdę, bardziej świadomie fotografuję dopiero od jakichś dwóch lat.
A kiedy zaczęła się Pani fascynacja końmi?
- Już w dzieciństwie samo słowo "koń" było dla mnie czysto magiczne. To było coś trudnego do osiągnięcia, ale można je było do woli rysować na kartkach i oglądać na zdjęciach i pocztówkach. Oczywiście do każdego, napotkanego przypadkiem konia, musiałam podejść i chociaż go dotknąć. W czasach późnej podstawówki miałam też okazję nieregularnie jeździć konno. Oprócz koni, zawsze uwielbiałam wszelkie zwierzęta i nawet przez chwilę miałam dziecięce marzenie, aby zostać w przyszłości weterynarzem.
Dlaczego właśnie konie są dla Pani tak ważne?
- Myślę, że każda osoba zafascynowana tymi zwierzętami odpowie podobnie: koń to symbol siły, żywiołu, tajemnicy i piękna. W tej chwili ludzie dzielą się dla mnie na 'koniarzy' i 'nie-koniarzy'. Nie wyobrażam sobie życia bez koni. Kiedy na świecie pojawiły się moje dzieci, zauważyłam że miłość do zwierząt mają 'we krwi'. Postanowiłam więc postarać się, aby miały regularny kontakt z jeździectwem. Obcowanie z tymi zwierzętami wymaga cierpliwości i wrażliwości. Dla mnie jazda konna to też przełamywanie własnych strachów i słabości, bo do dziś czuję duży respekt siedząc w siodle.
Specyficzne dla Pani twórczości jest to, że najczęściej na pani fotografiach widzimy nie tylko konie, ale ludzi w ich towarzystwie. Oczywiście czuje się zachwyt autorki niesamowitym pięknem tych zwierząt. Mam jednak wrażenie, że dla Pani najważniejsze są wspólne relacje ludzi i zwierząt.
- Fotografia samych koni to kategoria, nad którą dopiero zamierzam popracować. Ale faktycznie, najbardziej 'czuję się' w uwiecznianiu koni w kontakcie z człowiekiem. Często mam w głowie już zakomponowane kadry, które staram się realizować.
Muszę przyznać, że świetnie udaje się Pani te wzajemne relacje - człowieka i zwierzęcia - pokazać. Najbardziej urzekające są zdjęcia z udziałem dzieci. Ich uczucia są takie wiarygodne, prawdziwe, naturalne, szczere. Dzieci niczego nie udają. Obiektyw nie zniekształca ich emocji i żywiołowości. Czy tę naturalność i szczerość osiągnęła Pani dlatego, że na zdjęciach są Pani własne dzieci? Marta i Kuba czują się w Pani obecności bardzo swobodnie. Czy inne dzieci fotografuje się Pani tak samo dobrze?
- Najpewniej czuję się pracując z moimi dziećmi. Z nimi pozwalam sobie na realizację najbardziej szalonych pomysłów. Fotografia innych dzieci w towarzystwie koni, to duża odpowiedzialność. No i wymaga to odpowiedniego podejścia do małych modeli. Myślę, że właśnie fakt, że mam przed obiektywem własne dzieci - do których mam pewność, że sobie poradzą z ogromnym zwierzęciem - decyduje o wyjątkowości tych zdjęć.
No właśnie, Pani dzieci jeżdżą konno i nie boją się koni. Czy to warunkuje powodzenia zdjęcia?
- Tak. Podejrzewam, że gdyby nie brak strachu, pewnie wiele zdjęć w ogóle by nie powstało. Oboje mają doskonałą równowagę. Potrafią też wykazać się zdecydowaniem i stanowczością, kiedy trzeba na przykład stanąć obok wiercącego się konia. Ale szczególne zjawisko obserwuję u Marty, która praktycznie od niemowlęctwa regularnie obcuje z końmi. Może to jakaś, wrodzona czy nabyta, naturalność w jej zachowaniu powoduje, że potrafi 'zaczarować' nawet gigantycznego ogiera i sprawić, że będzie stać nieruchomo - czy to pod nią, czy obok niej. Nie jest to nieobiektywne stwierdzenie, zapatrzonej w dzieci matki. Wielokrotnie słyszałam z ust zdziwionych właścicieli koni: 'nigdy nie stał tak spokojnie" (śmiech). Kuba, jako że jest chłopcem - a chłopcom trudniej dobrać ciekawą stylizację - rzadziej bierze udział w sesjach. Wiem jednak, że poradzi sobie w różnych nieprzewidzianych sytuacjach. Zdarzyło mu się na przykład utrzymać na, spłoszonym i pędzącym po plaży, koniu i zatrzymać go.
Pani również jeździ konno?
- Można powiedzieć, że umiem się poruszać w 3 chodach i mam za sobą nawet małe skoki. Ale jak już wspomniałam, jazda konna to dla mnie walka ze słabością, strachem przed upadkiem i prędkością. Z racji braku czasu na przyjemności, mając do wyboru chwile w siodle lub z aparatem, wybieram to drugie. Do najprzyjemniejszych chwil na końskim grzbiecie zaliczam zdecydowanie galopy brzegiem morza.
Nie jest łatwo fotografować zwierzęta. Wiem coś na ten temat, bo wielokrotnie usiłowałam zrobić portret fotograficzny mojego psa - niestety bez większego powodzenia. Zwierzęta nie pozują nam tak, jak byśmy sobie życzyli. Jakie są Pani doświadczenia?
- Myślę, że zarówno fotograf psów jak i koni, posiada różne 'sztuczki', aby odpowiednio przykuć uwagę modela. W przypadku koni, wykorzystuje się ich czujność i reakcję na potencjalnego 'drapieżnika', a także język komunikacji z innymi końmi. Sprawdzają się więc wszelkiego rodzaju szeleszczące rzeczy, plastikowe butelki oraz cały szereg dźwięków typu: gwizdanie, szczekanie i inne, trudne do nazwania odgłosy. Sprawiają, że koń chociaż przez chwilę, zwróci uwagę w kierunku obiektywu i 'przepisowo' nastawi uszy do przodu. Przydają się dzwonki z końskim rżeniem w telefonie, ale trzeba uważać, gdyż niektóre konie potrafią się przez to wyprowadzić z równowagi. Natomiast niezawodna jest moja mała Martusia, która potrafi tak realistycznie rżeć, że niektóre konie jej tym samym odpowiadają (śmiech). Bywa niestety, że żadne zabiegi nie pomagają. Kiedy konia denerwują muchy albo jest rozdrażniony z jakiegoś innego powodu, wtedy trzeba się pogodzić z tym, że zdjęcia nie wyjdą zgodnie z oczekiwaniami i wizją.
Jak wygląda Pani warsztat fotograficzny? Co jest dla Pani ważne w czasie robienia zdjęć?
- W fotografii najważniejsze jest dla mnie światło, dlatego lubię sesje o wschodzie słońca, z mgłą, z 'dającymi się dotknąć' promieniami. Zdjęcia powstałe w aparacie to dla mnie dopiero "półprodukt", nad którym dalsza praca ma miejsce w programie graficznym. Staram się dokształcać w kierunku postprodukcji, biorąc udział w różnych warsztatach i czytając specjalistyczną literaturę. Zależy mi na znalezieniu zrównoważonego i subtelnego stylu obróbki, aby zdjęcia nie były zupełnie surowe, ale miały w sobie odrobinę 'nierealności'.
I to doskonale się Pani udaje, bo zdjęcia Pani autorstwa mają w sobie coś z baśni. Są ciekawie stylizowane. Mają niesamowity, magiczny klimat i, co najważniejsze, są bardzo charakterystyczne. Skąd czerpie Pani pomysły na zdjęcia? Czy inspiruje się Pani malarstwem, może literaturą?
- Wielokrotnie zdarza się, że zainspiruje mnie jakiś motyw czy klimat z filmu, ale wiele pomysłów czeka dopiero na realizację. Najczęściej wizje w mojej głowie rodzą się, gdy słucham muzyki. Potem zaczynam szukać strojów i odpowiednich koni.
Bardzo mnie urzekło jedno z ostatnich Pani zdjęć, na którym unosząca się w powietrzu dziewczynka, zbliża się do konia by go pogłaskać. Scena magiczna i wzruszająca, mi skojarzyła się z malarstwem Marca Chagalla.
- Fotografia tzw. "lewitacji" jest ostatnio bardzo modna. Wykorzystałam tę technikę, aby podkreślić magię kontaktu człowieka z koniem. W sesji wzięła udział moja córka, która musiała 'zawisnąć' w dość niewygodnej pozycji tuż przed puszczonym luzem młodym, arabskim ogierem. Na zrobienie tego zdjęcia miałam tylko parę sekund. Chwilę później, oddzielony od reszty koni ogier, popędził w kierunku stajni.
Przeczytaj cz. 2
- Dział: Rozmowy
- Czytany 10604 razy
Artykuły powiązane
- „Non omnis moriar” - wspomnienie o artyście rzeźbiarzu Julianie Bossie - Gosławskim (1926-2012)
- Robert Zaleśny: Jestem blues-rockowy
- Przyroda wokół Poznania - wystawa fotografii Daniela Sypniewskiego
- Jędrzej Szyguła: Magia pojawiającego się obrazu
- Festiwal Fotografii Przyrodniczej "Przyroda Warta Poznania"