Wielkopolska zbójecka
- Napisane przez Daniel Sypniewski
- wielkość czcionki Zmniejsz czcionkę Powiększ czcionkę
- Wydrukuj Email
- Skomentuj jako pierwszy!
Gdy wpadła w moje ciekawskie „łapska” książka Józefa Pieprzyka o hultajach i zbójach wielkopolskich ("Wielkopolscy zacni i nicponie) obudził się we mnie dawny i zapomniany chłopięcy zew do awanturniczego trybu życia, chłopięcy pęd do przeżycia pirackiej czy zbójnickiej przygody, do poszukiwania skarbów. Myślałem, że w Wielkopolsce zbójnictwem nie parały się nawet największe szelmy - że to raczej tylko domena górali, Ślązaków czy ludności dalekich polskich wschodnich kresów. Myliłem się bardzo i w sumie dobrze, bo jest o czym pisać i będzie można przekazać lokalne legendy dalej. No i najważniejsze - mam nadzieję, że marzenie z dzieciństwa w końcu się spełni i zostanę zbójem, chociaż tu na papierze w kratkę i na Waszych monitorach. Kolorowo i romantycznie jak to bywa w opowieściach i legendach jednak nie było. Było krwawo, ponuro i przerażająco.
Prawdziwych historii o zbójcach wielkopolskich jest naprawdę mnóstwo, a legend jeszcze więcej. Zastanawiałem się od czego zacząć ... Poznańskich łotrów ominę - będzie materiał na nowy artykuł. Opiszę zbójów z wielkopolskich lasów, a i sam nie mogę się doczekać, co z tego wyjdzie, bo myśl mam szybszą niż pisanie… Zacznę od zbójeckiej napaści na francuskiego żołnierza. Może niepotrzebnie, ponieważ mam już w planach nowy tekst o żołnierzach napoleońskich, ale nie mogłem przy "zbójeckiej okazji" pominąć tej historii. Otóż natknąłem się na pewnym forum internetowym na tragedię pewnego Francuza wracającego z przegranej kompanii moskiewskiej do swej ojczyzny. Na portalu wielkopolska-country także możecie dowiedzieć się o jego losach. Biedakowi nie było dane obejrzeć stalowych wód ukochanej rzeki Loary, bo zginął tu u nas w Wielkopolsce pod Gnieznem, napadnięty przez zgraję bandytów specjalizujących się w rabowaniu francuskich żołnierzy, często też dezerterów wracających samotnie (och a w ilu z nas krew francuska może płynąć, ponieważ często zostawali na naszych ziemiach szczerą miłością obdarzając Polki, słynące z nietuzinkowej urody na całym świecie), którzy kabzy mieli wypełnione po brzegi skarbami zrabowanymi na ruskiej ziemi. Nasz bohater-nieszczęśnik popełnił straszny błąd zatrzymując się w wiejskiej gospodzie gdzie za wieczerzę i nocleg zapłacił gospodarzowi złotem. Tenże miał albo za długi język albo był w konszachtach ze zbójami, bo ci dowiedzieli się o majętności żołnierza i napadli go w okolicy Sarówki rabując, zostawiając go rannego na drodze by skonał w mękach i samotności.
A teraz Was zaskoczę, bo będę „obgadywał” sławnych Rejów, tak - samego właśnie Mikołaja i jego imiennika wnuka. Jak tak można? Oburzycie się zapewne! A właśnie, że można, bo hultaje to byli żyjący z dzierżaw, ożenku, wyzysku chłopów i rabunku a nawet jeden z nich zdradził nasz kraj i służył królowi szwedzkiemu. Cóż! Kochali wygodne życie, a że owe jest kosztowne to wybierali najłatwiejszą drogę pozyskania pieniędzy, czyli grabież… Sam ojciec literatury polskiej był kalwinem i tępił zajadle katolików, a ci pierwsi nie byli mu dłużni, nazywając go szatanem, smokiem, sardanapalem czyli zbytkownikiem (nowe słowo - uwielbiam!), sadystą i polifagiem, a więc strasznym żarłokiem, który zakładał bandy i których kobiety krew ludzką piły. Nie chciało mi się w to za bardzo wierzyć i musiałem to sprawdzić i wszystko wskazuje, że jakaś tam prawda w tym tkwi, a kronikarze i historycy przemilczają te zdarzenia lub łagodnie piszą o jego występkach. Przyznać jednak trzeba, że wielkim Polakiem Rej był i wiele dla twórczości i samego kraju zrobił.
Wnuk Mikołaja również Mikołaj, gdy zjawił się Karol Gustaw w roku 1655, to ponoć dawał mu rady jak katedrę poznańską złupić, co w niej najcenniejszego zabrać i na które najzasobniejsze klasztory napaść. Zorganizował nasz Mikołaj bandę z kolonistów olęderskich, czeskich i niemieckich i z ich pomocą łupił folwarki i dworki stronników Jana Kazimierza, a zrabowane skarby chował w Skokach, których był właścicielem. Okrutnik ponoć był wielki, choć nigdy własnoręcznie nie mordował, ale zlecał to swym parobkom. Sam z lubością przyglądał się jak konają w męczarniach. Jak to bywało w tamtych czasach nie poniósł odpowiedzialności za swe czyny, podobnie jak wielu innych szlachciców, którzy ukorzyli się przed polskim królem, choć na Skoki nałożono olbrzymią kontrybucję i miasto tak bogate i licznie zamieszkałe straciło na znaczeniu.
W straszną śnieżycę, w ponurą grudniową noc roku 1710 sam wiatr wył, że dokona się tu zbrodnia… Do karczmy w Karczewie leżącej na rozstaju dróg między Grodziskiem a Kościanem zawitał Chrystian Hangen. Karczmarzem, a właściwie hultajem jakich mało, był Jakub Urbański, a że interes szedł słabo, na co wpływ miała morowa zaraza i niszczące kraj odziały saskie i szwedzkie, nasz bohater o słabym charakterze reperował swój budżet zbójnictwem. Napadał na podróżnych, którzy najpierw słono płacili za jego pseudo-gościnę na drodze wiodącą wzdłuż rzeki Obry. Chrystian Hangen też zresztą ladaco był ostatnią ofiarą karczmarza. Napadniętego Sasa kilkukrotnie ukłuł rapierem w klatkę piersiową i będąc przekonanym, że nie żyje wraz z towarzyszami wywlókł go w gęstwinę, obrabował i porzucił. Pech chciał, że ofiarę ktoś znalazł i zawiózł do miasta, gdzie wyzdrowiał i wszystko opowiedział przed sądem. Kat poznański ściął łeb Jakuba Urbańskiego, którego tors błąka się ponoć do dziś gdzieś tam w okolicach Grodziska - tak ku przestrodze.
Lubię legendy i kocham przyrodę, więc gdy natknę się na opowieści, których bohaterem jest zwierzę najszlachetniejsze z najszlachetniejszych - czyli jeleń - to tym bardziej nadstawiam ucha i zbieram o nich informacje. Chciałbym Wam przybliżyć legendę o złotowskim jeleniu, który widnieje w herbie miasta Złotowa. Dawno temu cała nasza Wielkopolska porastała nieprzebytą, gęstą, zieloną i tajemniczą puszczą, przez którą wiódł szlak handlowy tzw. bursztynowy, którym podążali po złoto Bałtyku kupcy. Wiadomo - tam gdzie byli bogaci kupcy tam również byli okrutni zbóje. Byli oni i tu w złotowskich lasach. Ba! Byli tak świetnie zorganizowani, że mieli własne zamczysko na wyspie - straszne i ponure. Nikt nie mógł tu trafić, a droga do niej była pilnie strzeżona i przez dziką przyrodę i, rzecz jasna, okrutnych zbójców. Rozbójnicy napadali na karawany kupieckie nie szczędząc nikogo, mordowali w pień nawet dzieci i kobiety, a złoto i diamenty przepijali. Pewnego razu w lesie zjawił się oddział rycerzy, który na rozkaz zaniepokojonego księcia zjawił się tu, by rozprawić się z łotrzykami. Wiele tygodni hufiec ten błądził w lasach sięgając języka u okolicznej ludności. Nikt nie puścił pary z ust. Ryzyko było zbyt duże - kara zabójców była straszliwa. Jednak pewnego dnia przywódca oddziału, jadąc konno, natknął się na okazałego jelenia. Zwierzę to obróciło się i dostojnym krokiem poszło w głąb lasu - książę zrozumiał od razu, że ma się udać za nim. Nagle... gąszcz drzew się skończył, a oczom rycerza ukazało się jezioro z wyspą, na której stał zamek - siedziba zbójów. Oddział krótko i bez ceregieli rozprawił się z łotrami, całe zaś zrabowane złoto przeznaczono na budowę nowego miasta, które nazwano właśnie Złotów. Na pamiątkę wydarzenia jeleń widnieje na herbie miasta, a na rondzie przy Urzędzie Miasta znajduje się jego pomnik, który podczas hejnału, obraca się dookoła własnej osi porykując jak na króla puszczy przystało.
Króciutko napomnę jeszcze, że nazwy niektórych miast związane są z wydarzeniami, w których palce maczali łotrzykowie chcący szybko dorobić się kosztem życia, zdrowia i ciężko wypracowanego majątku uczciwych mieszkańców Wielkopolski. Przykładem są np. miasta Konin i Ostrzeszów.
W miejscu, gdzie jak głosi powiedzenie „Od Konina Azja się zaczyna” pewien książę wybrał się na polowanie do lasów pełnych dzikiej zwierzyny, gdzie królował jeszcze licznie występujący tu tur. Otóż książę odłączył się od swojej świty i, dzierżąc w ręku stalowy miecz, pogonił za spłoszonym turem, którego ubił w samym środku puszczy. Niestety nie wiedział którędy wrócić, a pech chciał, że wyszedł na polanę, na której zbójcy dzielili się niedawno zrabowanym łupem. Obie strony były niemało zaskoczone, ale książę już wiedział, że los jego marny. Nagle z oddali dobiegł przerażający hałas, ziemia zadrżała a wszystkie serca łotrzyków zamarły z przerażenia. Choć zbóje to byli bezwzględni i wiele już złego widzieli i dokonali, natychmiast wzięli nogi za pas. Co uratowało księcia? Wielkie stado dzikich koni. Książę w miejscu swego cudownego ocalenia kazał las wykarczować i zbudować miasto, które nazwał Koninem, a jego mieszkańcy czczą konie aż po dzień dzisiejszy.
W czasach panowania pierwszych Piastów szlakiem bursztynowym podróżował w stronę Kalisza pewien książę z dwoma giermkami. Zatrzymał się na popas w karczmie, którą zarządzał uczciwy szynkarz. Ten ostrzegł księcia przed zbójami zasadzającymi się na podróżnych pod Kotłowem. Możnowładca postanowił więc przenocować w karczmie czekając na jadącą jego śladem zbrojną świtę. Następnego dnia zaczaił się na zbójców we
wskazanym przez karczmarza miejscu i wyłapał okrutnych zbójów, którzy żywot swój zakończyli pod katowskim toporem. Na pamiątkę tego wydarzenia wybudował gród w tym miejscu, który nazwany został Ostrzeszowem - od ostrzeżenia karczmarza.
***
To tylko kilka z wielu legend i opowieści o zbójcach i łotrach naszej ziemi. Okazuje się, że świat przestępczy był kiedyś bardzo rozwinięty. Podróżując po Wielkopolsce mijamy wiele miejscowości, a także miejsc, np. rzek lub jezior o charakterystycznej czy nawet zabawnej nazwie. Chciałbym zaproponować Wam, bardzo zajmującą i uprzyjemniającą drogę, zabawę w wymyślanie własnych historyjek i legend, od których mogłyby pochodzić miana mijanych przez Was miejsc. Można poćwiczyć własną wyobraźnię i, być może, uda się na chwilę odciągnąć dzieci od telefonów czy laptopów.
Daniel Sypniewski
Z wykształcenia informatyk, na co dzień zajmuje się prowadzeniem sklepu wędkarskiego. Uwielbia kontakt z przyrodą. Wędkuje, chodzi po łąkach, lasach i obserwuje naturę. Dzięki dużej cierpliwości i wrażliwości, dostrzega to co umyka innym. Swoje niezwykłe spotkania z przyrodą - z dużym powodzeniem - zatrzymuje w fotograficznym kadrze. Wspaniały gawędziarz. Chętnie dzieli się swoją wiedzą, doświadczeniem i wrażeniami na łamach poznańskiego pisma "Tu Naramowice", ogólnopolskiego czasopisma "Poznaj Swój Kraj" oraz na portalu wielkopolska-country.pl, zarażając innych swoją przyrodniczą i turystyczną pasją.