"Literacka Wielkopolska" cz. 3 - Duchy i radiowóz, czyli Reymont w Kołaczkowie
- Napisane przez Anna Roter-Bourkane
- wielkość czcionki Zmniejsz czcionkę Powiększ czcionkę
- Wydrukuj Email
- 4 Komentarzy
Reymont jest kojarzony głównie z innymi częściami Polski, są przecież nawet jego „Lipce” - z "Chłopów" znamy dokładnie obraz tamtejszej wsi, która przecież nie jest wielkopolska. No nie jest. Skąd zatem Reymont u nas? I to kawałek dosłownie za moim lasem? Historia ta jest pasjonująca i wzrusza, jak mało która. Jak to zatem z tym Reymontem było?
Na początku roku 1920 w Poznaniu Reymont zawarł umowę wstępną kupna resztówki dóbr w rejonie Wrześni, wydzielonych z obszaru dworskiego Kołaczkowo. Dlaczego? Czy to tak trudno zgadnąć? Kochał wieś, był obieżyświatem całe życie, szkoda nawet podejmować się wymienienia miejsc, w których bywał, w końcu poczuł zatem, że chętnie nabędzie kawałek ziemi dla siebie, zajmie się nią, uprawi, będzie cieszył się plonami i swobodą, będzie dokąd jeździć i zapraszać gości... Jak postanowił, tak zrobił. Z tym, że należy pamiętać, iż w 1920 roku był już człowiekiem niemłodym jak na tamte czasy - miał 53 lata. I pięć lat życia przed sobą. Był schorowany i bardzo dokuczało mu serce, co rusz poddawał się kolejnej „ciekawej” terapii, z dzisiejszego punktu widzenia były one dość szokujące, ale nie o tym przecież piszę.
Ostatecznie umowę kupna sfinalizowano na jesieni, po powrocie pisarza z Ameryki - łącznie jego dobra stanowiło 213 hektarów, za które zażądano ponad 700 tysięcy marek. Nie było to mało, a w skład majątku wchodził też park i obszerny dwór, a właściwie prawie pałac. Wszystko w ruinie. Koni i bydła od wojny nie było, obory się waliły, mieszkania w opłakanym stanie, zimne, wilgotne mury i stare okna, zapuszczone stajnie, zabiedzone czworaki... Pisarz miał jednak poczucie misji i ruinę swoją postanowił doprowadzić do stanu używalności - jako żywo, jakbym o sobie pisała... Ja, niestety, nie mogę liczyć jednak na to, że spłynie na moje konto okrągła suma za wydanie "Chłopów" w Ameryce, co wyraźnie podreperowało budżet pisarza i... uratowało Kołaczkowo przed sprzedażą. Ciągłe remonty i inwestycje, wespół z rządami niezbyt udanego administratora, dosyć bowiem rujnowały finanse Reymonta. Zawsze jednak sprzedaż majątku traktował jako rzecz ostateczną, nigdy nie chciał się go pozbyć. Pragnął zresztą, powoli przeczuwając śmierć, aby w jego domu powstało coś na kształt „domu pracy twórczej” dla pisarzy stęsknionych za spokojem i ciszą - niestety, z niejasnych do dziś powodów tak się nie stało, do czego jeszcze muszę wrócić, bo to kolejna ciekawostka...
Reymont był dobrym gospodarzem. Znał się na wielu rzeczach, mnóstwo potrafił zrobić sam, charakteryzowała go ciekawość, interesowało wszystko, praca zaś - wiejska, codzienna praca, zawsze była dla niego ważna i godna szacunku. Potrafił rozmawiać ze wszystkimi - z biednymi i z bogaczami, z profesorami i z chłopami, dla każdego miał dobre słowo, radę, niekiedy dziwaczną, ale - jakżeż praktyczną. Do anegdoty weszły szarawary dla żony Wyspiańskiego, które jednak świadczą o tym, jak dobrze znał Reymont realia wiejskiego życia i pracy w gospodarstwie. Jak pisał jego wieloletni przyjaciel i wspaniały gawędziarz, Adam Grzymała-Siedlecki: „Stanisławowa Wyspiańska, która niemal wszystkich artystów i intelektualistów uważała za podejrzaną warstwę społeczeństwa, dla jednego tylko bodaj Reymonta czyniła wyjątek w swoich opiniach, może dlatego, że (…) on jeden jedyny zainteresował się jej oborą, z uznaniem chwalił wygląd krów, szczegółowo wypytywał o paszę dla nich na zimę itd., a nawet dał jej starodawny przepis na jakieś szarawary futrzane, by nie marzła, gdy zimą w mroźne przedranki musi w oborze asystować przy udoju”.
U siebie zatem Reymont planował zaprowadzić porządek co się zowie. Nie do końca rzecz się powiodła - pieniędzy brakowało, wydatki przyrastały, choroba uniemożliwiała osobiste dopilnowanie robót i interesów. Reymont lubił wszystkiego przypilnować na tyle, na ile to było możliwe: jego korespondencja i dzienne zapiski obfitują w szczegółowe notatki dotyczące Kołaczkowa. Zimą 1921 roku na ten przykład pisarz zarządził system palenia w piecach: codziennie w innym pokoju, a w salonie dwa razy w tygodniu, by ochronić dom przed zawilgoceniem. Fortepian nakryto dywanami dla ochrony przed szronem. Ale wkrótce mógł się cieszyć tym, co przynosi wieś: malinami, wiśniami, zielenią w parku, który szalenie pokochał, a nawet tym, że... oprosił się szykowany na szynki tucznik, z czego miała uciechę cała wieś... Reklamował Kołaczkowo swoim znajomym: „W domu dobrze i prawie ładnie, zielono (…). Kurcząt pełno, perliczki małe i kury siedzące na jajach. Indyczęta - oto obraz! A dodać do tego gary masła itp. - oto radość serc gospodarskich. Trawniki wspaniałe i ogród bardzo ładny. W polach dobrze. Zdrowie nienajgorzej. Konie wyjazdowe - i owszem. Dom pustynia czysta, chłodna. Psy szaleją. Spać się chodzi o jedynastej. Prawdziwe mleko! Chleba bochny! Ogórki łokciowe! Sałaty w bród. Szparagi już mierzną. Kalarepa się zaczyna. Koper we wszystkich przyprawach. Babki i ciasta wystawowe. Barana się morduje! Wędliny bardzo udane! Kuchta wyniosła! - Oto mozaika, proszę sobie z niej ułożyć nasze życie codzienne.” Zamawiał i sadził drzewka, planował klomby i rozrysowywał alejki w parku...
W listach do administratora Reymont pisze tak, jakby nigdy nie wyjeżdżał: pamięta każdy fragment ziemi, każdą dziurę w płocie: interesuje go kwestia nowego stangreta, braku słomy i tego, że krowom braknie podściółki, waląca się obora martwi go bardzo, zwłaszcza, ze zagraża krowom, które nakazuje przeprowadzać do stajni, oblicza koszty buchalterii i planuje modyfikację systemu księgowania, pyta o ceny cykorii i to, gdzie złożono ścięte świerki, czy pszczoły żyją i co porabia ogrodowy... Na wiosnę 1923 pisze zaś szczegółową instrukcję dotyczącą spłachetka ziemi w ogrodzie: „Jest kawał ziemi niewyzyskanej w parku, tuż za piwnicami, wzdłuż drogi, ku kościołowi. Zdaje mi się, że była ta ziemia podorana na jesieni. Otóż można by tam posadzić wczesne kartofle. Niech pan Jankowi każe zaraz wywieźć nawozu, to się jeszcze zdąży posadzić”. Mimo szczegółowych wytycznych i dużego zaangażowania ze strony pisarza, administrator nie wywiązywał się należycie ze swoich obowiązków i należało go zwolnić, o czym Reymont ze smutkiem informował Powiatowy Urząd Ziemski w Jarocinie. Zarządzaniem majątkiem nie szło najlepiej, mimo że administratora wspomagała i nadzorowała na miejscu siostra pisarza, Maria Jakimowiczowa.
Kołaczkowo jednak przyciągało magią swojego nieuchwytnego uroku - zjeżdżali tłumnie goście pisarza: Kornel Makuszyński, Grzymała-Siedlecki, Jan Lemański czy Zenon Przesmycki, bywał Maciej Rataj, Wincenty Witos i Władysław Grabski. Goście nie bali się wilgoci, ni wzmiankowanych w listach od rządcy duchów - w takim dworze straszyć ma prawo, zaś wiadomo, że Reymont był zagorzałym spirytystą (jego zdolności mediumiczne to osobny temat) i z takiej okoliczności potrafił zapewne urządzić niezłą gratkę dla swoich znajomych... Zachowując jednak sporą dozę zdrowego rozsądku na początek nakazywał posprawdzać okna, czy wiatr nie hula po poddaszu i wybadać, czy aby ktoś nie czyni sobie żartów, kosztem mieszkańców pałacu. Wszyscy chwalili znakomitą kuchnię i cudowny spokój tego domu, inspirującą przyrodę i przyjazną atmosferę.
Noblista gości wręcz uwielbiał - był szalenie towarzyski i potrafił bawić towarzystwo w sposób niezrównany, jednak niektórzy z nich potrafili nastraszyć go bardziej, niż jakiekolwiek duchy pałacowe. Mam tu na myśli przybyszów zza oceanu - amerykańskiego wydawcę Knopfa i jego małżonkę. Knopf był człowiekiem zamożnym i bardzo nowoczesnym. Przed jego przyjazdem pisarz, śmiem twierdzić, iż pod wpływem żony, wpadł w panikę - rozpoczął nawet rozmaite kalkulacje, w jaki sposób by tu uniknąć wywiązania się z zaproszenia, które zostało już złożone i przyjęte. Czego się tak obawiał? Całej masy spraw: „Knopf przyzwyczajony do wielkiego komfortu. Co oni sobie o nas pomyślą! Moja żona zwłaszcza w rozpaczy na myśl, jak ich przyjmiemy. Co im pokażemy - chyba nasze obory i pola, i sąsiadów”, alarmował w liście do Wojciecha Morawskiego: „Jak oni to przyjmą? Żyjemy skromnie, wiecie, jak się żyje u nas na wsi po małych dworach”. Zrozpaczony, nie szczędził szczegółów: „Nawet wannę mamy lichą. Dom nieskanalizowany, bez elektryczności, siedzi się wieczorami przy świecach i nafcie”. Reymont planował wykręcić się chorobą, umieścić gości w poznańskim Bazarze i zaprosić jedynie na dzień-dwa najwyżej, utyskiwał, że nie ma automobilu, a jedynie konie, które trzeba wysyłać aż do Wrześni na stację...
Czy muszę dodawać, że wszystkie te obawy okazały się płonne? Knopfowie zjechali latem po ogłoszeniu Nobla dla pisarza i byli Kołaczkowem zachwyceni!!! Wszystko im się podobało: i polska gościnność, i gospodarze, i dwór, i sąsiedztwo, a brak automobilu zdecydowanie przemówił na korzyść, gdyż były świetne konie - jakaż to i wtedy była dla cudzoziemców atrakcja!
Kilka tygodni gościł w Kołaczkowie Wojciech Morawski, amerykański przyjaciel pisarza. Napisał nawet o tym miejscu artykuł do czasopisma "Poland", który okrasił zdjęciami.
Gdy dzisiaj wjeżdżamy do Kołaczkowa, możemy być pewni dwóch rzeczy - tego, że gdzieś w parku „czai się” patrol policji drogowej i tego, że dwór nas zachwyci! A ten park - stoi w nim pomnik noblisty w towarzystwie stworzonych przez niego postaci z "Chłopów". Stare, wspaniałe drzewa pamiętają pisarza i jego gości. W pałacu jest dziś Gminny Ośrodek Kultury, a w nim Izba Pamięci Reymonta. Niewielka, a weekendowe wizyty trzeba wcześniej umówić. W samym budynku chyba nic już nie straszy, być może z wyjątkiem figury pisarza naturalnej wielkości, która sprawia dość duże wrażenie na odwiedzających (ostatnio za plecami wyrosła mu małżonka - bardzo to symptomatyczne, gdy się zna losy ich małżeństwa). Podobnie zaskakuje sąsiednia Regionalna Izba Spółdzielczości Bankowej, a choć Reymont był zawsze szalenie blisko życia, czegoś takiego zaiste chyba się nie spodziewał.
W każdym razie, nie ma w Kołaczkowie tego, co zaplanował sam autor "Chłopów" - domu pisarza. Zgodnie bowiem z jego wolą, zawartą w testamencie, pałac winien być przeznaczony na dom pracy twórczej dla pisarzy (także dla młodych i debiutantów), a pobyt w nim umożliwiać spokojną pracę, ciszę, skupienie. Niestety. Po śmierci Reymonta jego sprawy spadkowe zostały dość zagmatwane, a wdowa po pisarzu podjęła kilka kontrowersyjnych i do dziś niejasnych decyzji. W ich wyniku nie tylko szybko sprzedano Kołaczkowo (pani Aurelia nigdy go nie lubiła), lecz także rozproszono i utracono wiele dokumentów i materiałów z archiwum pisarza.
Gdy szukałam swojej „ruiny”, zwracałam baczną uwagę na sąsiedztwo - mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że zarówno to za płotem, jak i to za lasem szalenie mi odpowiada. Żałuję tylko, że Reymont jest dziś tak zapomniany a niesłusznie - może warto wpaść do Kołaczkowa swoim automobilem? Na pewno będzie to udana wycieczka - o ile zachowamy zgodną z przepisami prędkość...
- Oceń ten artykuł
- Dział: Felietony
- Czytany 7605 razy
Anna Roter-Bourkane
Od kilku lat mieszkanka małej wioski nad Wartą, na obrzeżach Żerkowsko-Czeszewskiego Parku Krajobrazowego. Obdarzona swoistym poczuciem humoru i nadto wykształconym zmysłem obserwacji, krąży między wsią (gdzie mieszka), a miastem (gdzie pracuje). Publicznie - doktor nauk humanistycznych w zakresie literaturoznawstwa na Wydziale Filologii Polskiej i Klasycznej UAM, pracuje z cudzoziemcami ucząc ich języka, kultury, historii i literatury polskiej. Prywatnie - miłośniczka wegetarianizmu, zabłoconych kaloszy, leśnych duktów i swojego psa Kruczka. Nie ma telewizora, lubi czytać w plenerze, prowadzi blog o wiejskim życiu, nocami wypieka orkiszowy chleb. Od niedawna podziwia Wielkopolskę z siodła. Dla czytelników portalu wielkopolska-country prześwietla swój rodzinny region pod względem pisarsko-poetyckich ciekawostek w cyklu felietonów "Literacka Wielkopolska".
Najnowsze od Anna Roter-Bourkane
- "Literacka Wielkopolska" cz. 9 - Kaliska młodość Marii Konopnickiej
- "Literacka Wielkopolska" cz. 8 - "Nigdy bym nie uwierzyła, gdybym się nie urodziła" - Kórnicka zagadka literacka
- "Literacka Wielkopolska" cz. 7 - Wierzeniczyć wierzenicznie w Wierzenicy - oto prawdziwe wierzeniczenia!
- "Literacka Wielkopolska" cz. 6 - Opatowska niespodzianka - Stefan Giller z rodziną i zerwany dach
- "Literacka Wielkopolska" cz. 5 - Dlaczego "Noce i dnie", a nie "Noce i dni"? - Russów Marii Dąbrowskiej
4 Komentarzy
-
Tomasz
Link do komentarza poniedziałek, 01 grudzień 2014 19:52Z ciekawością przeczytałem artykuł. Ślady pisarzy są rozrzucone po Polsce a tematyka bardzo bogata i godna dalszej penetracji. Ciekaw jestem czy zawitał do Kołaczkowa Przybyszewski?
Anno Pozdrowienia -
Janusz
Link do komentarza czwartek, 20 listopad 2014 09:04Fajny artykuł i wszystko się zgadza!!pałacyk zadbany, bo dba o niego państwo i gmina od wielu lat!!!...aktualnie -rodzina Juraszów bardzo się o niego upomina-niezłe chamstwo z ich strony!!pani Aniu zapraszam do ...wsi sąsiedniej Borzykowa-i zabudowy w GS-ie, kiedyś bardzo ładny dworek.
-
Iza
Link do komentarza czwartek, 13 listopad 2014 20:09Ile literackich ciekawostek kryje ta nasza Wielkopolska.... kto by pomyślał.
Ciekawa jestem tych futrzanych szarawarów. No proszę... Reymont - literat i praktyk. Bardzo ciekawy artykuł :)